sobota, 6 listopada 2010

5-6.11.2010. Weekend


Mój pierwszy weekend w Szardży. Wkurza mnie to, że nigdzie nie mogę się ruszyć, bo nie mam auta. Gdybym była na wizie turystycznej, mogłabym coś wypożyczyć, a że jestem na pracowniczej, muszę czekać na pozwolenie na pobyt, a następnie wystąpić o miejscowe prawo jazdy. Komunikacja miejska i taksówki tu niby są, ale jeszcze nie czuję się na siłach z nich korzystać. Mogę się przejść do sklepu, ale tylko na drobne zakupy, bo nie przytaszczę z powrotem sześciopaka wody.

W piątek wstałam wreszcie o ludzkiej porze, o 10tej ;) Dzień spędziłam leniwie, głównie w mieszkaniu, przy komputerze, przed tv, z książką... Wyszłam na spacer zrobić parę zdjęć. W sobotę przed południem przyszły dwie panie o obsługi, żeby posprzątać moje mieszkanie. Zmieniły pościel i ręczniki, zabrały śmieci, wszystkie pomieszczenia odkurzyły i pomyły. Uwinęły się w 40 minut.

Po południu umówiłam się z F. Pojechaliśmy do Dubaju, do Mall of the Emirates, gdzie miał się spotkać z kimś w sprawie kupna samochodu. Jazda zajęła ponad godzinę. Jechaliśmy pięciopasmową autostradą prowadzącą skrajem Dubaju, po drodze mijając nowo budowane osiedla na pustyni. Mall of the Emirates jest ogromny, z wbudowanym stokiem narciarskim i hotelem Kempinski. Zjedliśmy obiad, a później F. poszedł na spotkanie, a ja do sklepów. Kupiłam najtańszy telefon komórkowy Nokii, żeby móc korzystać z polskiego numeru nie zmieniając co chwilę kart sim. Weszłam do księgarni sieci Borders. Zabawne, że w tym wielkim sklepie w Emiratach Arabskich tylko jeden mały fragment zajmują książki po arabsku, głównie różne wydania Koranu i pozycje wyglądające na „dzieła wszystkie“ jakiegoś szejka. Pozostałe regały wypełniają książki w języku angielskim.

Po krótkiej wizycie w mallu, pojechaliśmy na bezalkoholowego drinka do Dubai Marina. Ciężko było wyjechać spod malla, objechaliśmy go kilka razy zanim udało nam się trafić na drogę prowadzącą we właściwym kierunku. Marina to kompleks apartamentowców wybudowanych jeden koło drugiego, przypominający Manhattan, tyle że pomiędzy budynkami jest woda i pływają jachty. Zaparkowaliśmy przy bulwarze pełnym turystów i poszliśmy do baru w hotelu Sofitel. Ceny horrendalne, kieliszek wina za kilkadziesiąt dirhamów, piwo od 30 w górę, podobnie jak drinki i soki. Po namyśle przenieśliśmy się w inne miejsce, jednak niewiele tańsze.

W drodze powrotnej pojechaliśmy na lotnisko w Dubaju, odebrać bagaż, który przyleciał rano jako przesyłka cargo samolotem Turkish Airlines. W Cargo Village znaleźliśmy budynek agenta Turkish. Sobota wieczór okazała się dobrą porą, bo prawie nie było ludzi. Pierwszy urzędnik znalazł dokumenty mojej paczki i odesłał mnie do drugiego okienka. Drugi urzędnik zażyczył sobie kopię paszportu i wizy, kazał coś podpisać i skasował 155 aed, po czym powiedział, że mam iść do drugiego budynku, opłacić cło. Celnik w drugim budynku skopiował paszport i wizę, i skasował 30 aed opłaty celnej. Z dokumentami od celnika udałam się na rampę, facet odnalazł w komputerze moją paczkę i wysłał mnie z powrotem do pierwszego budynku, w sprawie inspekcji celnej. Już się bałam, że każą mi otwierać karton. Na szczęście inspektor ograniczył się do zapytania o zawartość paczki, wklepania czegoś do komputera i podpieczętowania papierów, z którymi wróciłam na rampę. W międzyczasie przywieziono mój karton. Oddałam dokumenty i przesyłka została załadowana do samochodu. Ufff... nie sądziłam, że trzeba będzie się tyle nachodzić ;)

F. zaoferował, że jutro zawiezie mnie do pracy, bo wybiera się rano na lotnisko. Fajnie, nie będę musiała wstawać o 6.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz