niedziela, 26 grudnia 2010

Święta poza domem

Postanowiłam zrobić namiastkę Wigilii, upiec ciasto i przyrządzić rybę. Spinneys jest dobrze zaopatrzony, dostałam filet z okonia nilowego. Na ciasto z czekoladą i orzechami laskowymi też znalazłam wszystkie składniki. Wcześniej myślałam jeszcze o sałatce warzywnej – ziemniaki i marchew są, korzeń pietruszki też, tyle że za 39,50 aed za kg! (sprowadzany z Australii), a selera nie znalazłam. No i musiałabym dodać rosyjskie ogórki w occie, bo kiszonych nie ma. Zastanawiałam się nad pierogami – nawet znalazłam suszone grzyby w jakiejś obłędnej cenie, ale zrezygnowałam. Rozważałam też jakieś ciasto z makiem, ale w żadnym sklepie nie widziałam maku. Sprawdziłam więc w internecie i okazało się, że mak jest substancją zakazaną w Emiratach, za próbę przywozu można trafić do więzienia na 20 lat.

Parę dni temu pierwszy raz próbowałam użyć kuchenki elektrycznej S. Włączyłam ją i po kilku minutach zobaczyłam kłęby dymu i płomienie wydobywające się spod płytek grzewczych... Nie wiedziałam, co robić, nawet nie znam numeru do straży. Myślałam, że zapaliły się kable doprowadzające prąd do palników. Nad kuchenką zobaczyłam wyłącznik prądu, więc go nacisnęłam i na szczęście po chwili przestało się palić. Powiedziałam o tym S., która następnego dnia podniosła płytę – okazało się, że dostał się pod nią jakiś płyn i to on się zapalił. Kobieta, która przychodzi sprzątać mieszkanie, dostała więc za zadanie dokładne wyszorowanie kuchenki.

Usmażyłam więc rybę, ugotowałam ziemniaki, upiekłam dwie blachy ciasta. Miałam drobny problem z piekarnikiem, nie wiedziałam, czy temperaturę ustawia się w Celsjuszach, czy Farenheitach. Założyłam, że w tych drugich, bo pokrętło można ustawić na max. 500 stopni. Założenie okazało się trafne, ciasto wyszło idealnie. Pół blachy zostawiłam dla nas, pół zabrałam do pracy (znikło momentalnie), drugą blachę postanowiłam zabrać na świąteczny obiad do B.

Zjadłyśmy z S. rybę i ciasto, pooglądałyśmy jakiś film, po czym pojechałam do pracy. Trafiła mi się najruchliwsza działka, w czasie której wszystko szło pod górkę. Najpierw nie było wolnego miejsca do parkowania dla samolotu, który wylądował. Gdy skołował i zatrzymał się w oczekiwaniu na zwolnienie miejsca, zablokował jednocześnie miejsce kolejnemu lądującemu samolotowi. Gdy jego stanowisko się zwolniło, musiał przekołować po pasie na właściwe miejsce, a że w tym czasie było kilka lądowań, blokował drogę samolotowi, który miał kołować do startu... Sytuacja została opanowana, ale jakiś czas później upchnęłam na pas, między jednym a drugim lądującym, samolot ze „slotem“. Już miałam mu dać pozwolenie na start, gdy dostaliśmy telefon, że samolot ma zostać zawrócony do terminala, bo ze względów bezpieczeństwa mają wycofać jakiegoś pasażera. Oczywiście samolot nie zdążył w porę skołować z pasa i cargo linii Ethiad zaliczył odejście na drugi krąg. Pod koniec dyżuru trafił mi się samolot gotowy do startu bez planu lotu. Plan dotarł, gdy zaczęła się pora „slotów“ i dostali „slota“ za 45 minut. Gdy po pół godzinie poprosili o uruchomienie, za ich plecami uruchamiał samolot ze stanowiska obok, więc kazałam im się wstrzymać. Jednak po chwili D. spojrzał przez lornetkę i nie zobaczył samolotu na stanowisku, które było zapisane na pasku – okazało się, że stoi w zupełnie innym miejscu i nikt go nie blokuje...

Skończyłam pracę o 2 w nocy, do mieszkania dojechałam w 20 minut. Do pracy jeżdżę dłuższą, ale mniej zatłoczoną drogą, wracam krótszą. W dwie strony wychodzi ok. 80 km... w tym tempie będę robić znacznie powyżej 20 tysięcy km rocznie :(

W Boże Narodzenie postanowiłam odwiedzić jeden z dwóch kościołów katolickich w Dubaju. Wybrałam mszę po angielsku o 14:30, w kościele położonym bliżej. W drugim, mieszczącym się w Jebel Ali, po drugiej stronie miasta, mieli nawet mszę po polsku! Tyle, że o 18:30, a więc w porze obiadu u B. Dojechałam do kościoła w ostatniej chwili, szczęśliwym trafem znalazłam miejsce parkingowe. Kościół wielki jak stodoła, z mnóstwem ławek szczelnie zapełnionych w większości Filipińczykami. Ksiądz też z Filipin, mówiący po angielsku z azjatyckim akcentem. Atmosfera wcale nie świąteczna, ze dwie tradycyjne angielskie pieśni bożonarodzeniowe. Prosty żłóbek, żadnych choinek. Mogliby chociaż palmy postawić ;)

Gdy wróciłam, otworzyłyśmy z S. prezenty, które dla siebie przygotowałyśmy, a które od kilku dni stały przed świetlnymi choinkami, stanowiącymi wraz z bałwanem świąteczny akcent w mieszkaniu. Dostałam perfumy Niny Ricci i płytę z piosenkami pop do samochodu, a dla S. kupiłam komplet żel+scrub+myjka z Sephory, ładnie zapakowane w plastikową wanienkę, oraz rodzaj kalendarza z codziennymi radami dotyczącymi prawa przyciągania.

Później poszłyśmy do B. i L., Amerykanów, którzy mieszkają w tym samym budynku. B. jest kontrolerem, który przyjechał do Dubaju przede mną i przed F. Na obiedzie, oprócz ich dwójki dzieci, była jeszcze siostra L., która przyleciała do nich z USA na Święta i przywiozła ich psa (mieszańca golden retrivera). Mieszkanie B. i L. jest takie jak S., tylko z mniejszym salonem i widokiem na basen, przez co nie dochodzą hałasy z ulicy. Mają wielką sztuczną choinkę. Na obiad, który w moim pojęciu trudno nazwać świątecznym, składał się pieczony drób (chyba kaczka) i ziemniaki, jakieś sałatki, humus, czerwone wino i smaczne ciasto. Mój wypiek też im smakował. Atmosfera była miła, tylko było trochę chłodno z powodu działającej klimatyzacji.

Dzisiaj siedzę w mieszkaniu z przeziębieniem. Wszystko przez klimatyzowane pomieszczenia. Dobrze, że mam dwa dni wolne, zdążę się wykurować.

czwartek, 23 grudnia 2010

Winda

Ciekawostka: Kilka dni temu wychodziłam z pracy z instruktorem D., z którym teraz praktykuję, bo A. jest na urlopie, i z Emiratczykiem M. Wsiedliśmy z D. do windy, ale M. stwierdził, że jest za mało miejsca i on zjedzie w następnej kolejności. Winda jest rzeczywiście mała, ale przewidziana na 4 osoby, we trójkę spokojnie można jeździć. D. przekonał go, że się zmieścimy i M. z oporami, ale wsiadł, chociaż przez cały czas stał skulony. Gdy wyszliśmy z budynku i M. się oddalił, D. zapytał, czy wiem, dlaczego M. nie chciał z nami jechać. Odpowiedziałam, że się domyśliłam – M. jako muzułmanin, nie będący moim bratem ani mężem, nie chciał jechać ze mną w jednej windzie :)

Podobną sytuację przeżyłam wcześniej w Szardży, gdy zjeżdżałam z mojego piętra na parter i facet, który zatrzymał windę po drodze, zapytał (zrozumiałam po gestach), czy może wsiąść...

Subaru

We wtorek wieczorem odebrałam z salonu mój nowy samochód :) Sprzedawca w salonie zadbał o ubezpieczenie i rejestrację. Do zarejestrowania potrzebny był list od pracodawcy, który M. przygotowała, a facet z Subaru odebrał z lotniska i zawiózł do urzędu w Szardży. W drodze powrotnej zabrał mnie z Mirdifu do salonu, więc nie musiałam nawet martwić się o transport. Gdy poszłam obejrzeć auto, zauważyłam, że do zamówionych przeze mnie przyciemnionych szyb i tylnych czujników parkowania dorzucili gratis czujniki z przodu :) Ponadto dostałam dywaniki i pełny bak paliwa. Odebrałam kluczyki i dokumentację i udałam się w drogę powrotną do Mirdifu.

Samochód fajnie się prowadzi, ładnie przyspiesza (w końcu ma 2,5 litrowy silnik i tylko 1,5 tony masy), a do tego duże szyby oferujące bardzo dobry widok na boki i do tyłu. Siedzi się całkiem wysoko, wyżej niż mi się wcześniej zdawało. Jedyny „mankament“ to fabrycznie montowany w Emiratach sygnał przekraczania prędkości, włączający się przy 110 km/h. Dopuszczalna prędkość na autostradzie to 120 km/h, do tego radary rejestrują przekroczenie prędkości o co najmniej 20 km/h, czyli można spokojnie rozpędzić się do 140 km/h, gdyby nie ten wkurzający beeper. Na pierwszym przeglądzie, po 1500 km przebiegu, zapytam, czy nie mogliby zaprogramować wyłączania się tego urządzenia po kilku sygnałach.


wtorek, 21 grudnia 2010

Kolejna przeprowadzka?

Dzisiaj S. miała straszną kłótnię przez telefon, najpierw ze swoją przyjaciółką A., później z mężem, z którym jest w trakcie rozwodu. Poszło o jej przenosiny do Al Ain, o których mąż dowiedział się od swojego kumpla, chłopaka A. Zażądał, aby oddała mu mieszkanie w Mirdifie i stanęło na tym, że S. musi się wyprowadzić do końca stycznia. A to znaczy, że pora zacząć sobie szukać kolejnego miejsca zamieszkania.

Myślę o czymś w Downtown Burj Khalifa, albo w jednym z wieżowców z widokiem, albo na tzw. starym mieście, tzn. na osiedlu kilkupiętrowych bloczków w stylu arabskim. Prawdopodobnie w cenie, którą chcę zapłacić, dostanę mieszkanie jednosypialniowe. Chyba, że zdecyduję się na leżącą obok Downtown dzielnicę Business Bay, gdzie ceny są niższe i w wieżowcu mogę trafić na apartament dwusypialniowy. Po świętach zacznę się umawiać z pośrednikami.

czwartek, 16 grudnia 2010

Hotel Atlantis

Długo nie mogłam zasnąć w nowym łóżku, a później obudziłam się o 8 rano, zdecydowanie za wcześnie. Niestety, mimo podwójnych szyb w oknach, słychać hałasy z ulicy, zwłaszcza trąbiące pojazdy – a kierowcy tutaj uwielbiają bez powodu trąbić. I słychać przelatujące nisko samoloty... mieszkam dokładnie na podejściu do lotniska w Dubaju, zaledwie 3 kilometry od progu pasa 30. O ile samoloty mi nie przeszkadzają, o tyle samochody już tak. Mam nadzieję, że z czasem przestanę na nie zwracać uwagę.

Zjadłam śniadanie, wzięłam prysznic, posiedziałam w internecie, aż zrobiło się południe. Wspólnie z S. postanowiłyśmy wybrać się na lunch. Najpierw jednak pojechałyśmy do salonu Subaru, gdzie zapłaciłam za samochód. Dwa dni wcześniej odebrałam z lotniska czek, który zrealizowałam w „czekomacie“ i mogłam sfinalizować zakup auta. Ma być gotowe do odbioru najpóźniej we wtorek.
Po wizycie w Subaru, S. zdecydowała, że zjemy w restauracji Kaleidoscope w hotelu Atlantis, który mieści się na palmie. Niesamowite, że palma jest sztucznym tworem. Przez środek „pnia“ biegnie kilkupasmowa szosa, wzdłuż której stoją wieżowce, a na „liściach“ wille. Oczywiście ceny apartamentów są tu zawrotne. Na końcu palmy stoi gigantyczny budynek hotelu Atlantis. Oprócz samego hotelu, w kompleksie jest m.in. akwarium, pole golfowe oraz największy w Emiratach aquapark. W holu budynku stoi ogromna rzeźba z kolorowego szkła. Lunch w restauracji serwowany jest w formie bufetu. Do wyboru sushi, potrawy kuchni azjatyckiej, trochę ryb i grillowanego mięsa, owoce i desery. Cena za osobę to 185 aed, czyli znośnie. Po lunchu przeszłyśmy się obejrzeć hotelową plażę i basen.

Przed hotelem Atlantis

Szklana rzeźba w hallu

Akwarium

Akwarium

Po lunchu S. umówiła się ze znajomym, Holendrem latającym samolotami cargo w Cathay Pacific. Pojechaliśmy do Belgian Beer Cafe w hotelu Crowne Plaza w Festival City. Hotel znajduje się nad Zatoką (Creek), w oddali widać Burj Khalifa i drapacze chmur na Sheikh Zayed Road.

środa, 15 grudnia 2010

Przeprowadzka do Dubaju

Przeprowadziłam się :) Spakowałam wszystko do walizek, kartonu, w którym przyleciała część rzeczy i kilku reklamówek. Władowałam to do samochodu, oddałam klucze i wyjechałam z Szardży.

S. pomogła mi wnieść rzeczy na górę i rozpakowała torby z jedzeniem. Dała mi klucz, kartę magnetyczną do budynku i hasło do internetu. Jest 10x szybszy niż ten w poprzednim apartamencie :) Tylko Hotspot Shield nie może się z siecią połączyć... zablokowali go, czy co?

Później S. pojechała na jakieś spotkanie, a ja zabrałam się za rozpakowywanie. Wyciągnęłam tylko część rzeczy, nadających się do ułożenia na półkach. Muszę kupić wieszaki. Później przeszłam się do Spinney’s, zrobiłam drobne zakupy. O wieszakach zapomniałam ;) Myślałam, że przenosząc się do Mirdifu, nie będę spotykać Arabów, ale jednak też tu mieszkają. Mimo to w markecie widziałam kobietę w szortach i topie, więc na pewno jest to miejsce bardziej liberalne niż Szardża.

sobota, 11 grudnia 2010

9-10 grudnia, Formuła 1 H2O

Przez dwa dni z rzędu miałam poranne dyżury, od 8:00, a później od 5:45, a że przed oboma krótko spałam, to po powrocie z drugiego miałam ogromną ochotę się zdrzemnąć. Niestety, zza okna zaczął dochodzić jakiś koszmarny hałas, jakby ktoś urządzał sobie wyścigi motocyklowe. Wyjrzałam i na jeziorze zobaczyłam ścigające się łodzie. Z internetu dowiedziałam się, że właśnie rozpoczęło się Grand Prix Formuły 1 łodzi motorowych. To dlatego jakiś czas temu nad jeziorem postawili trybunę. Zeszłam pooglądać eliminacje, a następnego dnia wybrałam się na główny wyścig. Ustawiłam się przy barierce odgradzającej jezioro od chodnika. Na eliminacjach prawie nie było widzów, natomiast w dniu zawodów trybuna i miejsca przy barierkach były szczelnie wypełnione, a na trawie rodziny urządziły sobie pikniki. Po wyścigu odbyła się dekoracja zwycięzców i parada, na czas których zamknięto ruch samochodowy na Cornichu. Zarówno pierwszego jak i drugiego dnia wieczorem odbyły się pokazy fajerwerków, niestety z mieszkania słyszałam tylko huk, bo widok zasłaniały mi wyższe budynki. 

Widok z okna

Wyścigi

Dodaj napis


Widzowie

Dekoracja zwycięzców

Parada


wtorek, 7 grudnia 2010

Wycieczka do Dubaju

Zdecydowałam – kupuję Subaru. Po południu pojechałam do salonu w Dubaju. Wybrałam najkrótszą, ale płatną Sheikh Zayed Road. Niesamowite wrażenie robi jej fragment niedaleko Burj Khalifa, z drapaczami chmur po obu stronach. Muszę się tam wybrać na spacer z aparatem. Oczywiście, zamiast na właściwy zjazd z autostrady, trafiłam na prowadzący prosto na parking Mall of the Emirates. Nie szkodzi, i tak chciałam tam zajrzeć, tyle, że w drodze powrotnej. Zrobiłam zakupy w Carrefourze, a później jakimś cudem wyjechałam na ulicę, przy której znajduje się salon Subaru. 

Znajomy sprzedawca pojawił się po chwili oczekiwania, wypiliśmy herbatę i ustaliliśmy szczegóły płatności i odbioru auta. Zamówiłam dodatkowo czujniki cofania i przyciemniane szyby. Zapytałam też o jakiś bonus z racji tego, że nie mogłam wybrać koloru; odpowiedział, że zobaczy, co da się zrobić. Wpłaciłam 1000 aed zaliczki, na resztę muszą poczekać, aż dostanę czek z firmy.

Następnie podjechałam na stację benzynową. Na stacjach paliwo zawsze nalewa obsługa, a płaci się wyłącznie gotówką. Cena za litr to 1,725 aed, czyli 1,40 zł. Zatankowałam do pełna, zapłaciłam 79 aed.

Ustawiłam gps-a na drogę powrotną. Gdy wyjeżdżałam z mieszkania, komórka wydawała się całkowicie naładowana, wiec nie zabrałam ładowarki samochodowej. Teraz wskazywała 1 kreskę... Sheikh Zayed Road prowadzi prosto do Szardży, tylko że po ciemku mogę mieć problem ze znalezieniem właściwego zjazdu. Jazda z powrotem była spokojna, choć w dużym ruchu, aż do lotniska w Dubaju. Od lotniska – korek. A komórka się wyładowała. Po paru kilometrach w korku zdecydowałam się zjechać na Al Khan. Po chwili zauważyłam budynek marketu Spinneys, koło którego przejeżdżałam z D., gdy odwoził mnie z kolacji w Dubaju. Chwilę później pokazało się koło Eye of the Emirates, stojące w wesołym miasteczku koło kanału. Tylko że droga, zamiast prowadzić w stronę koła, skręcała w lewo. Ok, zjechałam na jakieś piaszczyste pole, po którym dojechałam do skrzyżowania, które zawsze pokonuję w drodze do pracy. Niestety z pola można skręcić tylko w prawo, a ja muszę jechać w lewo. I znowu na ślimaka, w korek, na to samo skrzyżowanie, ale już we właściwym kierunku... uff, wreszcie dojechałam. Trzeba było zjechać z Sheikh Zayed nieco później, to bym się tyle nie kręciła.

poniedziałek, 6 grudnia 2010

Impreza u S.

Rano dostałam smsa od S. z zaproszeniem na urodzinowego grilla wieczorem. S. ma urodziny 8go grudnia, ale przez najbliższe dni ma wieczorne dyżury i dlatego wymyśliła, żeby imprezę zrobić wcześniej.

Przez internet popytałam znajomych znawców samochodów, co wybrać i jednogłośnie zwyciężyło Subaru. Zadzwoniłam do salonu z informacją, że jutro zjawię się z zaliczką.

Po południu pojechałam na lotnisko, żeby zawieźć do biura umowę najmu apartamentu. M. trochę się dziwiła, dlaczego umowa jest od 15 grudnia, skoro mieszkanie mam wynajęte przez firmę do końca roku. Mówiłam jej wcześniej, że nie chcę siedzieć sama w Szardży w Święta. Zorganizuje dla mnie czek z kasą na wynajem w ciągu dwóch tygodni, dostanę go najpóźniej razem z wypłatą.

W drodze powrotnej do mieszkania podjechałam na stację benzynową, żeby umyć samochód. Najpierw wjechałam pod maszynę przypominającą myjnie automatyczne w Polsce. Tyle, że najpierw strumień wody od dołu opłukał mi podwozie. Następnie facet z obsługi zmył kurz z karoserii wodą z węża bez żadnej końcówki, po prostu zasłaniał otwór palcem... pomyślałam, że to trochę prymitywny sposób mycia ;) Następnie maszyna spryskała auto pianą i zmyła silnym strumieniem z ruchomych dysz. Takie mycie bezdotykowe, bo urządzenie nie jest wyposażone w szczotki. Później facet kazał mi wycofać i podjechać na stanowisko obok, gdzie dwóch innych najpierw sprężonym powietrzem, a następnie ręcznikami, wytarło auto do sucha. Jeden z nich zapytał, czy mają wyczyścić wnętrze, na co się zgodziłam i po kilku minutach samochód był odkurzony. Do tego przetarli mi jakimś nabłyszczaczem opony. Cała usługa kosztowała 30 aed (24 zł).

Wróciłam do mieszkania, żeby się przebrać, a następnie pojechałam do Mirdif City Centre, żeby kupić coś dla S. Oczywiście zakręciłam się na wielopoziomowym ślimaku ;) W mallu znalazłam fajnego futrzastego kwiatka w doniczce, do tego z niemałym trudem dobrałam osłonkę w postaci kielicha, bo wybór był naprawdę niewielki. Wyjazd znowu sprawił mi trudność, gdy gps zorientował się w położeniu, byłam już na autostradzie do Abu Dhabi :) a więc w przeciwnym kierunku do zamierzonego. Musiałam zatoczyć spore koło, w sumie 14 km i spóźniłam się o pół godziny. Na szczęście nie byłam ostatnia. W sumie przyszło około 20 osób, ze znajomych z pracy był B. z żoną i dziećmi (Amerykanie), Emiratczyk H. i wreszcie poznałam Amerykankę A. oraz jej chłopaka z Afryki Południowej. Oprócz tego zjawił się Kanadyjczyk R. i Iranka, których poznałam wczoraj, a także obywatele Wielkiej Brytanii, Niemiec, Australii i Sri Lanki... 10 narodowości na jednej małej imprezie mogło się spotkać tylko w takim wielokulturowym miejscu jak Dubaj. S. przygotowała tyle jedzenia, że jeszcze następnego dnia nakarmiła wszystkich na wieży, na briefingu i w biurze meteo. Natomiast jej lodówka pełna była piwa, wina i mocniejszych trunków. Ciekawe, czy ma pozwolenie na kupno alkoholu. Słyszałam bowiem o miejscach, gdzie można kupić go bez pozwolenia, ale jednocześnie przewóz tego typu napojów bez licencji jest nielegalny. Niestety byłam samochodem, więc musiałam zadowolić się sokami i colą.

niedziela, 5 grudnia 2010

Subaru kontra Honda

W niedzielę umówiłam się na jazdę testową Subaru. Mimo gps-a jazda do Dubaju nie była łatwa, co z tego, że słyszę „trzymaj się prawej strony“, jak droga w prawo się rozwidla i i tak trafiam na niewłaściwy pas, prowadzący na autostradę w przeciwnym kierunku... Ale dzięki temu zrobiłam sobie nieplanowaną wycieczkę przez osiedle Ariabian Ranches, gdzie F. zamierza wynająć villę.

Gdy dojechałam na miejsce, przywitał mnie pracownik, z którym rozmawiałam za pierwszym razem. Skserował moje prawo jazdy, dał do podpisania papiery dotyczące ubezpieczenia auta, poczęstował herbatą i w międzyczasie przyprowadził samochód. Poprosiłam, żeby pojechał ze mną, bo nie znam miasta. Mimo, że dawno nie jeździłam z automatyczną skrzynią biegów, nie miałam problemu, żeby się „przestawić“. Przejechaliśmy się dwa razy wokół salonów, wjechaliśmy na pusty parking, na którym mogłam porobić zakręty. Auto jest jakby przyklejone do drogi, również na szybko pokonywanych zakrętach i fajnie przyspiesza. Jedynym minusem jest to, że nie siedzi się w nim tak wysoko, jak bym tego oczekiwała od bądź co bądź terenówki. Po powrocie do salonu rozmawialiśmy o dostępnych modelach – w średniej opcji wyposażenia mają tylko jeden egzemplarz, w kolorze ciemnoszarym. Opcji full nie biorę pod uwagę ze względu na cenę, a opcja basic jest trochę za plastikowa. Powiedziałam, że podejmę decyzję w ciągu 2-3 dni.

Z salonu Subaru miałam pojechać na drobne zakupy do pobliskiego Mall of the Emirates, ale gdy po drodze zauważyłam salon Hondy, postanowiłam wejść i jeszcze raz przyjrzeć się CR-V. Okazało się, że promocja na modele z roku 2010 jest jeszcze aktualna. Sprzedawca pokazał mi samochód i zaproponował jazdę testową, na co się chętnie zgodziłam. Honda prowadzi się podobnie jak Subaru, nie czułam różnicy w trzymaniu się drogi czy pokonywaniu zakrętów. Jednak siedzi się znacznie wyżej, mimo że auta są praktycznie tej samej wysokości. Gdy po powrocie do salonu zapytałam o dostępność, okazało się, że tu również zostało tylko jedno, czerwone auto. Wersja wyposażenia obejmuje wszystko, z wyjątkiem skórzanych siedzeń, więc jest znacznie bogatsza od Subaru, ale jednocześnie droższa o 8 tys. aed. Mam się nad czym zastanawiać.

Gdy byłam w salonie Hondy, dostałam smsa od S., do której miałam zajrzeć w drodze powrotnej, że jest w domu, więc odpuściłam sobie zakupy i pojechałam prosto do niej. „Prosto“ to za dobrze powiedziane, bo znowu się zakręciłam na wielopoziomowym ślimaku i musiałam zawracać.
S. przygotowała dla mnie kopię umowy najmu apartamentu, którą mam pokazać w firmie, żeby wypłacili mi dodatek na mieszkanie. Po chwili zadzwonił jej znajomy, R., Kanadyjczyk, jeden z szefów naszej firmy, i zaproponował, żebyśmy wpadły na obiad do irańskiej rodziny, u której akurat przebywa. Zgodziłyśmy się, ja tym chętniej, że nic nie jadłam od śniadania, a było już późne popołudnie. Iranka z córką mieszka na nowym osiedlu, dwie minuty jazdy od S., w ładnym, dwusypialniowym apartamencie. Oprócz nich w mieszkaniu były jeszcze dwie ciotki i chyba kuzynka, i oczywiście R. Po chwili na stole wylądowały dwa rodzaje ryżu, kurczak, pieczone ziemniaki, jakaś pasta z ziemniaków z dodatkiem papryczek chili i sałata. Po obiedzie i herbacie wróciłyśmy do S., skąd wróciłam do mieszkania. Muszę się przespać, może jutro uda mi się podjąć decyzję, który samochód wybrać.

sobota, 4 grudnia 2010

3 grudnia

Wczoraj pracowałam na najruchliwszej działce, z pomocą koordynatora. Poszło dobrze, chociaż czasami jeszcze czuję, że mój procek nie nadąża ;) Trafiły mi się sytuacje konfliktowe na płycie, tzn. miejsce postojowe przewidziane dla przylatującego samolotu było zajęte przez samolot, który czekał na uruchomienie z powodu slota. Trzeba było go wypchnąć, później przepchnąć w jeszcze inne miejsce, bo blokował wyjazd innemu... owocna praktyka. 
Po przerwie było już tak spokojnie, że A. przysnął na fotelu, a ja pilnowałam stanowiska. Miałam ze 3 samoloty w jednym czasie, trzeba było ustawić kolejność kołowania. A. tylko się podniósł z fotela, ale po chwili wrócił na miejsce widząc, że panuję nad sytuacją.

Wróciłam do apartamentu o 2:30 nad ranem i przez 10 minut szukałam miejsca do zaparkowania. Wszystkie skrawki pustyni były pozajmowane, często bezmyślnie, bo albo wolnego miejsca było na 3/4 samochodu, albo czyjeś auto blokowało przejazd na dalszą część pseudoparkingu. Na szczęście w końcu znalazłam miejsce. Dzisiaj odsypiałam i nie ruszałam się z mieszkania, mam nadzieję, że zastanę auto w takim stanie, jak je zostawiłam.

piątek, 3 grudnia 2010

2 grudnia

2 grudnia to święto narodowe (National Day), rocznica, w tym roku 39, zjednoczenia Emiratów. Z tej okazji budynki publiczne, np. terminal lotniska w Szardży, uniwersytet, wiadukty, udekorowano światełkami jak w Europie na Boże Narodzenie. Wejście do terminala zdobiły dodatkowo baloniki w kolorach flagi ZEA (czarne, białe, zielone i czerwone). Arabowie udekorowali swoje samochody chorągiewkami, wstążkami, a nawet naklejali na szyby portrety szejków. W dniu święta niektórzy mężczyźni ubrali szale, a kobiety chusty, w barwach flagi.

Samochód przyozdobiony portretami szejków

Miałam dyżur wieczorem, więc wcześniej wybrałam się samochodem na zakupy do Mirdif City Centre, gdzie wcześniej byłam z S. Trafiłam na świąteczną paradę, złożoną głównie z arabskich dzieci wymachujących chorągiewkami oraz z mężczyzn w tradycyjnych strojach, podrygujących w rytm bębnów.
Parada w Mirdif City Centre

Parada w Mirdif City Centre
Wróciłam z zakupów, aby po godzinie jechać na lotnisko. Na początek trafiła mi się luźniejsza działka, a po przerwie usiadłam na stanowisku koordynatora, który prowadzi uzgodnienia z kontrolą zbliżania oraz dzwoni po "sloty" (przydzielone czasy startu) w czasie największego natężenia ruchu. Z wieży widziałam, że w Szardży odbył się pokaz fajerwerków.

Wracałam do mieszkania po 1 w nocy, a mimo to ruch był spory. Z okazji święta kierowcy trąbili, jeździli z włączonymi światłami awaryjnymi, a przez szyberdachy wychylali się młodzi Arabowie z flagami. Jeszcze w mieszkaniu słyszałam klaksony samochodów, hałas z ulicy dociera tu mimo 23 piętra.

środa, 1 grudnia 2010

Internet

Wczoraj wieczorem, gdy opublikowałam notkę na blogu, mój internet przestał działać. Pomyślałam "Ok, 30 dni minęło, jutro go włączą, bo przecież opłaciłam kolejne dwa tygodnie". Rano włączyłam komputer – nie ma połączenia z siecią. Odczekałam do 11, bez zmian. Zeszłam na dół do biura, „nie ma sprawy, sprawdzimy to“. Rzeczywiście zrobili jakiś reset, zmienił się wyświetlany komunikat, ale połączenia nie ma. Zeszłam ponownie – "Przyjdź o 15, bo teraz jest przerwa, biuro zamknięte". Ok, o 15:02 jestem w biurze. "Tak, zaraz to sprawdzimy, daj nam 5 minut, może 10". Zaczynam się denerwować, bo o 15:30 muszę wyjechać na lotnisko, a jak mi tego dziś nie naprawią, to jutro jest święto, a potem piątek, czyli ichnia niedziela. Sprawdzam przed wyjściem – połączenie z siecią jest, ale mój dostęp nie został aktywowany. W drodze na parking wchodzę do biura, akurat zastaję gościa, który zajmuje się internetem. Obiecuje zrobić, co się da, a jeśli by nie podziałało, to mam zadzwonić, przyjdzie jutro, mimo dnia wolnego. Uff...

Jazda na lotnisko nie sprawiła mi problemów, mały korek w centrum Szardży, poza tym jechało się płynnie. W czasie praktyki ruch spory, przyloty pomieszane ze startami, ale tym razem już patrzyłam na radar i nie popełniłam większych błędów. Robiłam też koordynację telefoniczną, tylko w momentach największego ruchu wyręczał mnie w tym instruktor. Wystąpił tylko jeden problem, którego nie mogłam przewidzieć, a pilnujący mnie A. nie zauważył potencjalnego konfliktu. Pozwoliłam na uruchomienie Boeinga 747 cargo, a tym samym czasie wylądował An-124 i miał skołować na płytę, na której stał Boeing. Zgodnie z procedurą, Antonov wyłącza silniki na jedynej drodze kołowania prowadzącej na tę płytę, po czym jest holowany na stanowisko postojowe. Przez jakiś problem z holownikiem, Antonov blokował drogę kołowania przez 20 minut, a Boeing nie mógł się ruszyć i w końcu poinformował, że napisze z tego raport. Trudno, nie moja wina. 

Po praktyce wróciłam samochodem do mieszkania. Znowu tłum aut w centrum Szardży, ale dałam radę. Muszę pamiętać, żeby przetrzeć lusterka i tylną szybę, są zbyt zakurzone. Po przyjściu włączyłam internet – działa :) Wyślę facetowi smsa z podziękowaniem.