sobota, 29 stycznia 2011

Wizy


W lutym przylatują do mnie rodzice i siostra. Bilety zarezerwowane, z Bydgoszczy przez Warszawę i Monachium, z krótkimi przesiadkami na lotniskach (poza jedną w Monachium). Ale Polacy przylatujący do Emiratów, w przeciwieństwie do większości obywateli Unii, muszą mieć wizy. Przejrzałam informacje z internetu, załatwienie wiz wydawało się być proste i tanie. Wystarczy ksero paszportu, zdjęcie, sponsor z prawem pobytu (czyli ja) i opłata (100 aed plus 10 za doręczenie, coś za drukowanie formularza po arabsku, ewentualnie opłata za pośrednictwo biura podróży, maksymalnie 50 aed). Nic bardziej mylnego. Zadzwoniłam do urzędu imigracyjnego w Dubaju – nie mogę starać się tu o wizy, bo mam prawo pobytu wydane w Szardży. W urzędzie w Szardży dowiedziałam się, że nie mogę sponsorować siostry! W biurze Dnata, które ogłasza się jako pośrednik wyrabający wizy, powiedzieli mi, że nie działają w Szardży. Zapytałam w firmie – sekretarka M. sprawdziła procedury lotniskowe; owszem, biuro podróży na lotnisku wyrobi wizy, za jedyne 750 aed plus 80 za drukowanie po arabsku, razem 830 aed. Gdyby lecieli liniami Emirates, linia lotnicza załatwiłaby im wizę za około 300 aed. Ale lecą Lufthansą.
Sprawdziłam oferty polskich biur załatwiających wizy – zrobią to w kilka dni, za 597 zł od osoby (wynegocjowaliśmy po 20 zł upustu z racji 3 wiz). Wniosek: wyrabiamy wizy w Polsce. Po pierwsze taniej, po drugie bez stresu. Tutaj czekałaby mnie papierologia, może jeszcze jeżdżenie po urzędach, później wysłanie kopii wiz do Polski.

piątek, 28 stycznia 2011

Mayday

Mam ostatnie dni praktyk, 31 stycznia egzamin. Idzie dobrze, rozumienie pakistańskiego angielskiego opratorów pojazdów nie sprawia mi już większych problemów, podobnie jest z akcentem pilotów śmigłowców. Oczywiście trafiają się sytuacje, których jeszcze nie przerabiałam, ale staram się je rozwiązywać bez pomocy instruktora, bo za kilka dni zacznę pracować samodzielnie.
Środowy popołudniowo-wieczorny dyżur przebiegał spokojnie. Najpierw siedziałam 2,5 godziny na stanowisku kontrolera, później przerwa i 1,5 godziny pracy jako flow controller, czyli asystent od koordynacji telefonicznej w czasie największego ruchu. Na stanowisku kontrolera pracował P., Kanadyjczyk, którego miałam okazję widzieć po raz drugi od przyjazdu tutaj (grafik jest tak skonstruowany, że z niektórymi pracuje się ciągle, a innych nie widzi się wcale). W pewnym momencie, przez radio usłyszeliśmy „Mayday, mayday, mayday, fire on board, coming back to the airport“... To Airbus 320, który wystartował od nas chwilę wcześniej. P. zezwolił na lądowanie, wcisnął przycisk alarmowy i przez radio ogłosił alarm. Na szczęście w tym momencie na pasie ani w powietrzu nie było innych samolotów. Wszyscy obecni na wieży zajęli się informowaniem zainteresowanych służb, zgodnie z procedurą alarmową. Zbliżanie zatrzymało w holdingu przylatujące samoloty. Samolot bezpiecznie wylądował i natychmiast został otoczony przez pojazdy straży pożarnej. Służby z jednej strony wiedziały co robić, po chwili podjechały autobusy i ewakuowano pasażerów, a samolot został odholowany z pasa. Z drugiej strony strażacy i obsługa byli tak zdenerwowani, gadali tak szybko i nie po angielsku, że niemożliwym było wyciągnięcie od nich  jakichkowiek informacji – czy widać płomienie, jak długo pas będzie zablokowany itp. Później piloci poinformowali, że mieli jedynie podejrzenie pożaru, wyczuli dym, ale nie włączył się alarm.
Gdy odholowano samolot i pas został sprawdzony, wróciliśmy do normalnej pracy. Kontrolerzy zbliżania sami z siebie zapewnili większe separacje między lądującymi samolotami, żebyśmy mogli wypuszczać te czekające na ziemi. Operacje były wstrzymane przez 40 minut, żaden samolot nie odleciał na lotnisko zapasowe. Kontroler S. wyręczł P. i napisał obowiązkowy meldunek. Szczęśliwie, wydarzyło się to na dyżurze, kiedy na wieży oprócz kontrolera i asystenta, jest flow controller (a tym razem praktykant i instruktor) i jeszcze drugi kontroler, który ma przerwę. Ale są przecież godziny, kiedy ruch jest równie duży, np. wcześnie rano, a na wieży jest tylko jeden kontroler i asystent.

Przeboje z internetem

17 stycznia, poniedziałek rano. Włączyłam komputer – internet nie działa! Myślałam, że to wina jakiegoś problemu w budynku, o którym wcześniej wspomnieli mi w du. Ale nie, do popołudnia się nie naprawiło. Instalatorzy nie zostawili mi żadnych dokumentów, nie mam nawet numeru do biura obłsugi klienta. Miałam dyżur od 16:30, więc wcześniej podeszłam do punktu du na lotnisku. Facet podł mi numer do bok. Zadzwoniłam, ale żeby przyjęli zgłoszenie, najpierw trzeba przejść całą idiotyczną procedurę sprawdzenia, czy kabel jest podłączony do gniazdka itd. Wróciłam z pracy przed północą i zadzwoniłam jeszcze raz. W końcu ustalili, że to nie wina mojego komputera, zapisali zgłoszenie i... kazali czekać na telefon w ciągu 48 godzin!
18 stycznia, wtorek. Spytałam w recpcji, czy w budynku są ludzie z du i poprosiłam, żeby ich przysłali. Przed 15tą przyszedł ktoś z biura dewelopera i obiecał przysłać instalatorów w środę rano.
19 stycznia, środa. Instalatorzy przyszli, pomieszali w kablach (centralka jest schowana za podwieszanym sufitem) i zadziałało.
20 stycznia, czwartek. Internet działał. Do południa. Później połaczenie się zerwało. Wzięłam moją nową drabinkę, otworzyłam właz w suficie i pogmerałam w kablach. Bezskutecznie. Zeszłam do biura dewelopera. Obiecali przysłać kogoś po lunchu. O 14tej przyszedł facet z biura, zajrzał do centralki, poruszał kablami – nic. Zadzwonił do instalatorów, którzy naprawili połączenie poprzednim razem. Wyszli już z budynku, a jutro piątek, czyli weekend :( Na szczęście zgodzili się wrócić. Przyszli po półgodzinie, poruszali kablami – zadziałało :) Stwierdzili, że teraz już się połączenie nie zerwie, byle nikt nie dotykał centralki. To znaczy, że kable trzymają się na słowo honoru???
21 stycznia, piątek rano. Internet padł. Zadzwoniłam do du. Kobieta przeczytała poprzednie zgłoszenie, stwierdziła, że 48 godzin, w czesie których mieli się odezwać, minęło, że ponowi zgłoszenie i ktoś się odezwie w ciągu 24 godzin. (Po pierwszym zgłoszeniu dzwonili do mnie w środę, po tym jak instalatorzy zdążyli przywrócić połączenie. Ale o tym kobiecie nie powiedziałam, niech myślą, że nie mam internetu od poniedziałku.)
22 stycznia, sobota rano. Nikt nie zadzwonił. Koleny telefon do du. „Bardzo mi przykro, ponowię zgłoszenie do działu technicznego, proszę czekać“. „Ile?“ „24 godziny.“ !!!
Sobota wieczór. Telefon do du. „Przykro mi, że musi Pani czekać. Ponowię zgłoszenie, nadam mu priorytet“.
23 stycznia, niedziela rano. Jak długo mam jeszcze czekać??? „Przepraszam, ciągle pracują nad Pani zgłoszeniem. Ponowię informację.“
Wystarczy, pod wieczór, po kolejnej wizycie w Caribou Coffee, gdzie korzystam z internetu, poszłam do punktu obsługi du. Odczekałam swoje, po czym poinformowałam, że chcę złożyć skargę na obsługę mojego zgłoszenia. Kobieta zawołała kierowniczkę, której opowiedziałam historię tygodniowej walki o internet. Obiecała zadzwonić z interwencją do działu technicznego.
Wróciłam do mieszkania. Od pół dnia chodziło mi po głowie, żeby spróbować zresetować modem umieszczony pod sufitem. Weszłam na drabinę, odłączyłam modem z prądu, podłączyłam ponownie. Sprawdziłam połączenie internetowe na ipodzie... bez zmian. Kilkanaście minut później włączyłam laptopa i dla pewności sprawdziłam połączenie... internet działa! Nie wiem, czy to mój reset zadziałał, a modem potrzebował chwili, żeby się ponownie uruchomić, czy też w międzyczasie ktoś coś zresetował w aparaturze du. Ważne, że działa. Oby już tak zostało...

24 stycznia, poniedziałek. Internet nie chodzi. Weszłam na drabinę, zresetowałam modem, działa. W ciągu dnia kilka wreszcie zadzwonili z du. Powiedziałam co się dzieje, obiecali sprawdzić co z tym zrobić i oddzwonić. I tak trzy razy.
25 stycznia, wtorek. Sytuacja jak w dniu poprzednim. Później telefon z du z informacją, że właśnie wgrali mi łatkę do oprogramowania modemu i powinien działać. Facet zadzownił ponownie po trzech godzinach – internet działa. Zadzwonił po kolejnych trzech –  działa. Poprosiłam, żeby sprawdził jeszcze raz rano.
26 stycznia, środa rano. Internet nie działa. Zastosowałam sprawdzoną metodę z odłączaniem modemu od prądu. Niedługo później zadzwonił facet z du, poinformowałam go, że łatka do oprogramowania nie pomogła. Po kilku godzinach zadzwonił ponownie i podał mi liczby do wpisania w ustawieniach połączenia internetowego (adresy DNS). Nie mam pojęcia, co to, ale wiem gdzie wpisać, więc zrobiłam to po powrocie z pracy. Modem ruszył.
27 stycznia, czwartek. Pierwszy poranek bez resetowania modemu :)
28 stycznia, piątek. Nadal działa. Wygląda na to, że problem został rozwiązany.

wtorek, 25 stycznia 2011

Meblowanie mieszkania

W sobotę wreszcie spotkałam się z projektantką, która skończyła listę proponowanego wyposażania. Myślałam, że obejrzę jakieś rysunki, ale nie, zrobiła tylko spis i przygotowała trochę dodatków. Pokazała mi meble do salonu. Zdecydowałam się na wcześniej wybraną skórzaną sofę Orlando z dużą pufą i zestaw białych lakierowanych mebli Stanton: stół z sześcioma czarnymi skórzanymi krzesłami, stolik kawowy, stolik pod lampę, komodę i stół do postawienia przy ścianie przy wejściu do mieszkania. Do tego biała lampa ze srebrną podstawą oraz białe i fioletowe zasłony. Zaproponowała mi jeszcze czarny dywan i fioletowo-szare poduszki, a także przemalowanie jednej ściany na fioletowo. Poduszek poszukam gdzie indziej, bo te wydały mi się za ciemne i za smutne. Dywan też mi się nie podobał. Nad malowaniem ściany się zastanowię. Pewnie będzie wyglądać ładnie, tylko nie wiem, czy chcę się bawić w malowanie.
Do sypialni dobrała mi białe lampy ze szklanymi podstawami i pościel – ale niestety w niepasjących, australijskich rozmiarach. Wzięłam tylko prześcieradło i poszewki na poduszki. Dodatki mają być czerwone (np. dywan) i czarne. Albo czerwona ściana (wtedy czarny dywan). Zasłony neutralne, beżowe.
W drugiej sypialni ma być naturalne, drewniane łóżko Archer, z dwoma stolikami nocnymi. Dołożę do tego jeszcze stół na laptopa, drukarkę itp. Zasony lniane, w kolorze kawy z mlekiem. Lampy nocne z czarnymi kloszami. Pokój ma być w kolorach brązów, bieli i czerni, na wzór projektów Armaniego ;)
Wybrałam jeszcze zestaw śniadaniowo-obiadowy z biało-kremowej porcelany. Następnego dnia w Ikei kupiłam karnisze (we Freedom mieli tylko krótkie, pasujące do mniejszej sypialni) i zestaw szklanek z biało-czarnymi nadrukami.
Meble do salonu przywieźli w poniedziałek wieczorem. Składanie znowu zajęło trzy godziny, skończyli po 22iej, a i tak z braku przedłużacza nie dali rady powiesić zasłon. I muszą wymienić dwa stoliki i komodę, które mają wady produkcyjne.

Meble w paczkach

Australijskie "made in China"

Salon

Zastawa stołowa

Salon

poniedziałek, 24 stycznia 2011

Churchill Tower drapaczem chmur

Przejrzałam strony w internecie (jak działał) na temat wieżowców w Dubaju. Wieża, w której mieszkam, ma 245 m wysokości i jest 144tym najwyższym budynkiem na świecie. Dla porównania, Pałac Kultury w Warszawie ma 230,7 m z iglicą, a 187,8 m bez iglicy. Odejmując z 15 metrów na dach i dzieląc pozostałe 230 m przez 59 poziomów (56 pięter plus garaże), wychodzi, że mieszkam około 170 m nad ziemią, a więc gdzieś na wysokości tarasu widokowego na Pałacu Kultury.

czwartek, 20 stycznia 2011

Deszcze

„Przelotne deszcze paraliżują Emiraty“ – na gulfnews.com znalazłam trzy artykuły na temat opadów i ich skutków. W rzeczywistości, od poniedziałku jest pochmurno, słońce pokazało się tylko wczoraj. Temperatura około 20 stopni. Co do deszczu, to padało w poniedziałek. To znaczy widziałam krople w świetle lampy na lotnisku. Płyta postojowa zrobiła się błyszcząca. Pas pewnie był wilgotny. „Pewnie“, ponieważ nie ma tu instrukcji, żeby, tak jak w Polsce, dyżurny sprawdził i podał stan pasa. Nie wspominając o sprzęcie do badania sczepności. Samolotom podaje się więc to, co widać z wieży.

Myślałam, że deszcz zmyje mi kurz z samochodu, ale spadło go tyle, że porobiły się tylko kropki i auto wygląda jeszcze gorzej. Również we wtorek kilka kropel spadło mi na przednią szybę. Za to według gulfnews.com, w poniedziałek na skutek opadu mżawki (!), na drogach z Szardży do Dubaju potworzyły się gigantyczne korki. W miastach w całych Emiratach spadło maksymalnie kilka milimetrów deszczu. Przelotne deszcze spodziewane są do piątku, apeluje się o ostrozność. No ja wiem, że zwłaszcza na początku opadu jezdnie robią się śliskie, ale żeby z powodu paru kropel reagować jak w przypadku klęski żywiołowej, to już przesada.

Zakupy

Mam lodówkę :) Co prawda prawie pustą, ale zawsze.
Moja kuchnia

Lodówka
W ciągu następnych dni zrobiłam zakupy do mieszkania. Miotła, mop, wiadro, miotełka z szufelką, płyny do czyszczenia. Żelazko, deska do prasowania, suszarka do bielizny. Drabina (przyda się - okna są wysokie, szafy i szafki w kuchni też, no i pewnie żarówki będzie trzeba od czasu do czasu wymienić). Kuchenka mikrofalowa – bo nie zamówiłam jeszcze ceramicznej, wybranego przeze mnie Whirlpoola nie ma w żadnym sklepie. Router – żebym nie była „przywiązana“ i żebym mogła z netu w ipodzie korzystać. Stojące wieszaki na ręczniki – deweloper nie pomyślał o wiszących, a nie będę wiercić dziur w płytkach. Musiałam je skręcić, na szczęście w komplecie dali imbus, bo nie pomyślałam o kupnie kluczy i śrubokrętów.
Trzeba było wynająć mieszkanie z pokojem dla słuzby. Przynajmniej miałabym miejsce na takie rzeczy, jak deska do prasowania, czy mop. A tak deskę, suszarkę i drabinkę wystawiłam na balkon. Jest duży i ma coś jakby osłoniętą z trzech stron wnękę, może służyć za skłądzik i suszarnię. Miotły i wiadro trzymam jeszcze w kuchni, a jak kupię kuchenkę, to pewnie też na balkon je wystawię.
We wtorek akurat byłam w Mirdif City Centre, kiedy zadzwoniła projektantka wnętrz. Trafiłam na spotkanie zorganizowane z okazji wizyty szefostwa sieci z Australii, mogłam się poczęstować słodkimi przekąskami z bufetu i kawą. Mój projekt jeszcze nie został skończony, ale kobieta zaproponowała, żebym zamówiła sypialnię, żeby mieć na czym spać. Obiecała, że przesuną wcześniej zaplanowane dostawy tak, żeby przywieźć mi meble jutro. Zdecydowałam się na biały lakierowany zestaw: łóżko queen size z materacem + dwa stoliki nocne + komoda. Dostałam 25% upustu, wiec całość kosztowała tylko 5,5 tys. aed. Projektantka stwierdziła, że biała sypialnia będzie dopełnieniem salonu, w którym chcę postawić biały skórzany narożnik.
W środę przywieźli i zmontowali meble (trzem facetom zajęło to aż trzy godziny), wiec materac od B. powędrował do drugiej sypialni. Teraz mam na czym siedzieć podczas korzystania z internetu (mam tylko jeden adapter do gniazdka, pod który podpięty jest router, więc laptop musi się ładować z tego samego miejsca).

Sypialnia
Pora kupić jakieś naczynia do gotowania w mikrofalówce, żebym mogła chociaż jakiś makaron zrobić. Na razie opanowałam gotowanie jajek na twardo w czajniku elektrycznym ;)

niedziela, 16 stycznia 2011

Pierwszy dzień w nowym mieszkaniu

O 8ej obudziły mnie jakieś dźwięki dochodzące z korytarza (radio?), ale zamknęłam drzwi do sypialni i udało mi się jeszcze zasnąć. Wstałam o 10ej. Zagotowałam wodę w nowym czajniku, zrobiłam kawę z paczki 3w1, bo z racji braku lodówki nie kupiłam mleka, i kanapki z dżemem. Wzięłam prysznic – muszę kupić stojaki na ręczniki do obu łazienek, jakiś stojak na szampon i płyn do postawienia w kabinie (nie mogę wiercić dziur w płytkach), pręt i zasłonkę do prysznica w wannie w drugiej łazience. Nadrobiłam zaległości w pisaniu bloga i obrabianiu zdjęć.

Moja sypialnia

Biuro ;)

Salon

Lodówka miała być dostarczona przed południem. O 14tej zadzwoniłam do centrum obsługi klienta z pytaniem, kiedy ją przywiozą. Mieli oddzwonić – nie oddzwonili. O 15 zgodnie z zapowiedzią zjawili się serwisanci z Du. Podłączyli telefon (w pakiecie dostałam prosty aparat) i internet :) Jeszcze tylko kupię router i będę mieć dostęp bezprzewodowy. Ponownie zadzwoniłam z pytaniem o lodówkę. Sprawdzili i tym razem oddzwonili, że jest w drodze, chwilę później zatelefonował kierowca z informacją, że będzie o 18. O ile znajdzie budynek... Dopóki sie nie zjawi, nie mogę nawet wyjechać na zakupy.

Przenosiny do Churchill Tower

Mieszkanie w Churchillu najbardziej mi odpowiada, ale zdecydowałam się jeszcze obejrzeć wieżowiec 8 Boulevard Walk, który znajduje się znacznie bliżej Bourj Khalifa. Jednak tam, za apartament jednosypialniowy, z jedną łazienką (bez osobnego wc dla gości), ślepą kuchnią i z widokiem na plac budowy, życzą sobie 65 tys. aed. Za nieco większy metraż, kuchnię i łazienkę z oknami i widok na morze – 70 tys. aed. Plusy to lokalizacja, wielkie balkony biegnące wzdłuż wszystkich okien apartamentu i wbudowane urządzenia kuchenne Boscha (chociaż w większym mieszkaniu płyta ceramiczna była mocno zniszczona).

Wieżowiec 8 Boulevard Walk

Widok z balkonu 8 Boulevard

Przejrzałam wszystkie oferty mieszkań w Churchillu, obdzwoniłam pośredników i po kilku próbach udało mi się znaleźć apartament na 45 piętrze, z widokiem na morze, za 68 tys. aed w 3 czekach. Umówiłam się z pośredniczką i pojechałam obejrzeć mieszkanie. Trochę mnie zmartwił hałas z zewnątrz – może to z placów budowy, bo autostrady wydają się być daleko. Liczę, że to kwestia przyzwyczajenia, a jak mi zbrzydnie mieszkanie w wieży, to za rok znajdę sobie coś innego. Wypisałam czek na depozyt (3500 aed) i jeszcze tego samego dnia pojechałyśmy spotkać się z właścicielami, małżeństwem z Indii. Podpisaliśmy kontrakt, dałam 3 czeki z przyszłymi datami na rok z góry i zapłaciłam prowizję pośredniczce (kolejne 3500 aed).

Dwa dni później pojechałam do DEWA (Department of Electricity and Water) podpisać umowę na dostawy prądu i wody (1000 aed depozytu, 60 aed za przyłączenie). Musiałam dołączyć kopię umowy kupna tego apartamentu (dostałam skan od właścicielki) – to 120-metrowe mieszkanie kosztowało w 2008 roku w przeliczeniu ok. 1 milion złotych. Powalają koszty utrzymania (maintenance fee) - 20 tys. aed rocznie (16 tys. zł), które nie obejmują prądu, wody, klimatyzacji i ubezpieczenia. Ciekawe, ile jeszcze trzeba zapłacić podatku od nieruchomości.

W DEWA, jak w każdym urzędzie, biurze czy banku, w kolejce obowiązują numerki. Na sporządzenie umowy nie czekałam długo, przede mną było tylko kilka osób. Ale depozyt musiałam zapłacić w kasie – okazało się że przede mną czeka ok. 70 ludzi! A z pięciu kas czynne są dwie. Usiadłam i czekałam, a kolejka posuwała się bardzo wolno. Ale po chwili kobieta siedząca obok mnie podała mi jeden z trzymanych przez siebie numerków... Przesunęłam się w kolejce o 40 miejsc :)

Właścicielka załatwiła podłączenie klimatyzacji (na co też musiałam dać 2000 aed depozytu) i we wtorek odebrałam od niej klucze. Spotkałyśmy się w Churchillu, bo miała podpisać protokół odbioru mieszkania. Oczywiście nie wszystkie usterki, które wcześniej pokazała, zostały usunięte, więc naprawiali je przy nas. Wyszczerbione płytki, przegniła tylna ściana w szafce w kuchni... (później znalazłam jeszcze dwie takie ściany, wymienili całe szafki). W międzyczasie pojechałyśmy na ostatnie, 56 piętro, gdzie znajdują się dwa penthouse’y po 530 m2 każdy. Apartamenty mają dwa wejścia, 6 sypialni, 5 łazienek, gigantyczną kuchnię, mnóstwo szaf i okien. Nawet w garderobie jest okno... za to pokój dla służącej to kilkumetrowa ślepa klitka, do której wchodzi się przez pralnię.

Dzień wcześniej, w poniedziałek, pojechałam do Du – jednej z dwóch firm telekomunikacyjnych (obie są państwowe). W tym bloku, jak w większości nowych budynków Business Bay, właśnie Du dostarcza internet. Wybrałam pakiet 8 Mbps z telefonem za 199 aed miesięcznie. Telefon nie jest mi do niczego potrzebny, ale internet tej prędkości bez telefonu kosztuje ze 4 razy drożej!. Może później, za dodatkowe 30 aed miesięcznie, dorzucę sobie telewizję, jeśli mają polskie kanały satelitarne. I jeśli kupię sobie telewizor. Myślę, że 8 Mbps wystaczy, a jeśli będzie za wolno, to mają jeszcze 16 i 24 Mbps, droższe odpowiednio o 60 i 150 aed. W Du numerki... czekałam godzinę, bo tylko jedna osoba zajmowała się nowymi umowami i przez ten czas obsłużyła może dwóch klientów. W międzyczasie facet czekający w kolejce za mną interweniował i spowodował, że ktoś inny odebrał nasze dokumenty i opłatę (200 aed za przyłączenie plus 200 depozytu). Jako że ich system komputerowy akurat nie działał, obiecali sprawdzić możliwość przyłączenia i zadzwonić. Zadzwonili we wtorek i umówili serwisanta na sobotę na 11tą. Jako, że miałam być w pracy, zostawiłam klucz do mieszkania u ochrony.

Rozglądałam się za meblami. Przeważa styl arabski – masywne, pełne zdobień meble, królewskie łoża... pasujące do cygańskiej willi jakich tu pełno, ale nie do apartamentu. Przeciwwagą jest Ikea, ale tu nic mi nie przypadło do gustu. W końcu znalazłam sklep Freedom w Mirdif City Centre. Mają ładne, nowoczesne i relatywnie niedrogie meble z Australii. Bardzo przypadła mi do gustu biała, skórzana, narożna sofa i 3 komplety sypialni. Już bym coś zamówiła, ale zaproponowali mi usługę projaktanta wnętrz, która jest praktycznie za darmo (250 aed, zwracane gdy wyda się u nich ponad 2500 aed).

S. nie ma takich problemów z kupowaniem. Przez tydzień była w Al Ain (zostawiła mi pod opieką kota, skutkiem czego są zadrapania na rękach), wróciła w czwartek i razem wybrałyśmy się na zakupy. W Ikei wybrała dwa łóżka, zasłony, lampy, później we Freedom zakochała się w kanapie za 13 tys. aed i wytargowała obniżenie ceny do 10 tys. ... a do tego kupiła posąg siedzącego Buddy :)

Projektantka przyjechała pomierzyć mieszkanie w piątek, obiecała przygotować projekt jednej sypialni na poniedziałek, żebym miała na czym spać, a resztę kilka dni później. 
Oprócz mebli potrzebny mi sprzęt do kuchni. Najpierw kupiłam lodówkę Panasonica, do której dorzucają gratis mikrofalówkę. Jednak miejsce przeznaczone na lodówkę jest znacznie większe niż wymiary Panasonica, więc po namyśle zdecydowałam się ją zamienić na większego Whirlpoola. Co prawda ma zamrażalnik u góry (jak większość oferowanych tu lodówek), ale będzie się lepiej prezentować w otwartej kuchni. Jednak zamiana spowodowała przesunięcie o trzy dni terminu dostawy.

Kupiłam też pralkę. Do wyboru miałam albo pełne elektroniki LG i Samsungi, albo prostego Siemensa. Nie potrzebuję wypasionej pralki „made in China“, w której wiele może się zepsuć, wystarczą mi podstawowe programy ale dobra marka, więc wybrałam Siemensa.

Potrzebuję też kuchenkę. W budynku nie ma gazu, muszę kupić elektryczną. Miejsce w kuchni jest przewidziane na kuchenkę o szerokości 90 centymetrów. A takie są tu bardzo drogie, w granicach 5 tys. aed. Zdecydowałam się na Whirlpoola, bo do wyboru mam jeszcze marki „krzaki“, jak np. Bompani. Niby z tej samej włoskiej fabryki co Whirlpool. Jednak Whirlpool „wyszedł“, mają tylko sprzęt z wystawy. Muszę sprawdzić w jeszcze jednym salonie, a na razie kupię sobie mikrofalówkę.

Od czwartku zwoziłam do mieszkania swoje rzeczy. S. zamówiła dla siebie firmę przeprowadzkową na sobotę, więc również tego dnia się wyprowadzam z Mirdifu. Ponieważ nie mam mebli, S. pożyczyła mi materac. Niestety mały, jednoosobowy. Jak go napompowałam i zobaczyłam, że mam puste mieszkanie, bez sprzętów kuchennych, tylko z szafami i jednym małym materacem, to mi się od razu samopoczucie popsuło. Ale w sobotę rano w pracy powiedziałam o tym B., który zaproponował, że pożyczy mi swój duży, łóżkopodobny, dwuosobowy materac, na co z chęcią przystałam.

W sobotę miałam dyżur od 5:45. Rano spakowałam wszystkie rzeczy do samochodu i zostawiłam klucze na stole w kuchni. Gdy zjawiłam się w Churchillu po pracy, w sobotę o 15tej, okazało się, że nikogo z Du nie było. Wkurzona, pojechałam do punktu Du w Dubai Mall. Numerek, czekanie... zauważyłam, że gdy facet z obsługi zobaczył dwóch Emiratczyków w tradycyjnych strojach (wszystkie pozostałe osoby w kolejce były albo z krajów zachodnich, albo z Azji), to bez kolejki zaprosił ich do pierwszego wolnego stanowiska. Wreszcie przyszła moja kolej – po sprawdzeniu okazało się, że mieli jakiś problem w tym budynku, mają się z nim uporać do końca dnia i przyjdą podłączyć mi internet w niedzielę o 15tej.

W Dubai Mall skorzystałam z internetu w Caribou Coffee. W całym mallu mają bezpłatny bezprzewodowy internet, ale z racji sobotnich tłumów nie było możliwości zalogowania. Później kupiłam jeszcze czajnik bezprzewodowy Boscha. Co prawda plastikowy, ale wśród metalowych nie było żadnego wyboru. Wróciłam do mieszkania, wypakowałam resztę rzeczy z samochodu, napompowałam materac od B. (elektryczną pompką), wystawiłam na balkon produkty, które powinny być przechowywane w lodówce i mimo braku zasłon w oknach przespałam 12 godzin.

poniedziałek, 3 stycznia 2011

Poszukiwanie mieszkania


Zaraz po Świętach zabrałam się za poszukiwanie apartamentu. Najpierw myślałam o jednosypialniowym mieszkaniu w Old Town. „Stare Miasto“ oznacza tutaj kilkupiętrowe budynki w stylu arabskim, mieszczące się przy Burj Khalifa i Dubai Mall. Pojechałam obejrzeć jedno takie mieszkanie, za 75 tys. aed rocznie. Ciche osiedle, mieszkanie na drugim piętrze, z ładnym tarasem z widokiem na Burj Khalifa. Ale klaustrofobicznie małe i ciemne. Kuchnia wyposażona we wbudowany sprzęt Siemensa, ale mikroskopijna i ślepa. Niestety wszystkie mieszkania w Old Town są podobnej wielkości i mają małe okna, przez co do środka wpada niewiele światła. Większe, dwusypialniowe, kosztują znacznie powyżej 100 tys. aed.

Osiedle Yansoon

Widok z tarasu

Mieszkanie na 2 piętrze, z tarasem nad wejściem do budynku
 
Następnego dnia znalazłam ciekawą ofertę dwusypialniowego mieszkania w Scala Tower, nowym budynku w Business Bay, dzielnicy przylegającej do Starego Miasta. Na początku nie mogłam znaleźć tego bloku, a jak już go zlokalizowałam, to miałam problem z dojechaniem, a później zaparkowaniem samochodu – wszędzie roboty budowlane. Okazało się, że sam budynek też nie jest skończony. Ktoś z biura pokazał mi dwa apartamenty, na 7 i 18 piętrze, po 75 tys. aed. Ładne, jasne, ale rzuca się w oczy tania ceramika łazienkowa. I brak gniazdek elektrycznych w łazience... W obecnym mieszkaniu też nie mam gniazdka. Gdzie podłączyć suszarkę czy elektryczną szczoteczkę do zębów? Z salonu widok na blok obok, z sypialni na jezioro i Burj Khalifa... i na place budowy, zlokalizowane wszędzie wokół. Za parę miesięcy nowe budynki mogą przesłonić widok wieży. Do tego nowobudowana autostrada, biegnąca przy samym budynku. 




Widok z balkonu

Widok z balkonu (budynek w kształcie ołówka to Churchill Tower)
Salon z widokiem na blok obok
 
Przejrzałam oferty w Mirdifie. W kompleksie Uptown Mirdiff, gdzie teraz mieszkam, za jednosypialniowe mieszkanie życzą sobie 60, a za dwusypialniowe 90-100 tys. aed. Ale jest to jedyny kompleks z basenem. W Sharooq i Garooq, dwóch nowych osiedlach niskich i nieco wyższych bloków, czynsze są atrakcyjne (dwie sypialnie za ok. 60 tys. aed), ale nie ma basenu ani siłowni, a dodatkowo Garooq to na razie betonowa pustynia bez jednego drzewka.

S. podsunęła mi pomysł poszukania czegoś w Silicon Oasis, osiedlu na pustyni, 20 minut drogi od centrum Dubaju, ale niedaleko Mirdifu i z dobrym dojazdem do Szardży. Nie ma tam kawiarni, restauracji ani sklepów, ale czynsze są niskie, a bloki wyposażone w siłownie, baseny itp. W internecie znalazłam oferty dwusypialniowych mieszkań za 50-60 tys. aed. Wybrałam kilka i pojechałam oglądać. Na początek wieża The Sprigs. W recepcji dostałam klucze do mieszkania na 24 i 1 piętrze. Pojechałam na 24... mieszkanie po zalaniu, z wypaczonymi drzwiami, odchodzącą farbą ze ścian, rozwalonym podwieszanym sufitem w łazience i zapachem zgnilizny. Nie wiem, jak można takie coś oferować na wynajem, przed zrobieniem remontu. Drugie mieszkanie, bardzo duże, z balkonem wychodzącym na ulicę i sypialniami z widokiem na budujący się obok blok. Nieprzyjemny zapach z kanalizacji. I wewnętrzny garaż znajdujący się na tym samym piętrze. Jedynie infrastruktura sportowa na jako takim poziomie – siłownia, sala do squasha, mały basen na dachu. Ładny ogród z dużym basenem z fontanną. Niestety nie do pływania.

Zniszczona łazienka, futryna, mokre ściany - "apartament" w The Springs

Ogród w The Springs

Basen na dachu

The Springs

Widok z pokoju na pierwszym piętrze
 
Następny budynek, The Arch Tower, wyglądał nowocześnie na zdjęciu. W rzeczywistości okazał się okrągłym betonowym blokiem. Wolne mieszkania miały okna wychodzące na wewnętrzny placyk. Metrażowo spore, ze śladami używania w postaci brudnego silikonu w łazienkach. Basen na dachu i siłownia.
Widok z balkonu w Arch Tower

Basen na dachu

Łazienka ze śladami używania
 
Zrezygnowana, objechałam osiedle dookoła i znalazłam nowy blok z wielką planszą o mieszkaniach do wynajęcia. Weszłam i facet z biura pokazał mi dwa nowe, dwupokojowe mieszkania, za 55 tys. aed rocznie. Bardzo ładne łazienki z prysznicami (ale bez gniazdek elektrycznych). Porządne kuchnie, chociaż bez lodówki i kuchenki. Główny mankament – pierwsze piętro z widokiem na odkryty parking. I wolne miejsca parkingowe też już tylko na odkrytej części (dwa na apartament). Elegancka siłownia, sauna i ładny basen na dachu, ze stolikami i krzesełkami.
Pokój z widokiem na parking

Kuchnia

Basen na dachu

Budynek
 
W nieco lepszym humorze, bo ostatnie mieszkanie można już brać pod uwagę, zdecydowałam się pojechać jeszcze raz do Business Bay, do wieży Churchill Residencedwusypialniowego apartamentu, mniejszego z otwartą kuchnią i większego z kuchnią zamkniętą i pomieszczeniem dla służby. Mieszkania są przestronne, jasne, łazienka dla gości z prysznicem, łazienka przy głównej sypialni z wanną. I są gniazdka elektryczne :) Widok z balkonu i okien na jeziorko, stadninę koni należącą do jakiegoś szejka i na morze... i na hotel Burj al Arab. Do apartamentu przynależy miejsce parkingowe w garażu pod budynkiem. Na dole znajduje się siłownia, na zewnątrz wielki basen z widokiem na Burj Khalifa. Jedna z dróg dojazdowych powinna być gotowa za kilka dni, druga za dwa miesiące. Cena apartamentu – 70 tys. aed. To mi pasuje :) 

Łazienka w Churchill Tower

Sypialnia

Widok z balkonu

Siłownia

Basen z widokiem na Burj Khalifa




niedziela, 2 stycznia 2011

Powitanie Nowego Roku

Dobrze, że po Świętach miałam kilka dni wolnego, bo nie byłabym w stanie praktykować. Nie leczone przeziębienie trwa 7 dni, a leczone tydzień... Na dzień przed Sylwestrem przyleciał z Teksasu przyjaciel S. Już pierwszego wieczora pojechaliśmy z tej okazji do baru Barasti, mieszczącego się przy plaży w Jumeirah.

Bar Barasti, Jumeirah

 W Sylwestra wybraliśmy się do dzielnicy Al Barsha, na imprezę zorganizowaną przez kontrolerów z Dubaju. Miało być ze 200 osób, pojawiło się może ze 40... w dodatku w wieku sporo powyżej spodziewanego przeze mnie. Impreza odbywała się przed willą, a noc nie należała do ciepłych. Po 22giej zdecydowaliśmy się wyjść, S. zaproponowała, żebyśmy pojechali na pustynię, gdzie Sylwestra spędzali jej znajomi. Pojechaliśmy do mieszkania się przebrać w ciepłe rzeczy i ruszyliśmy na pustynię. Po drodze przy autostradzie co kawałek widać było kilku- kilkunastoosobowe grupki ludzi, którzy rozbili obozowiska na piachu. Do obozu znajomych S. dotarliśmy na kilka minut przed północą. Parę samochodów, kilka dużych namiotów, meble kempingowe, „barek“ i małe ognisko. Towarzystwo składające się z ekspatów i Arabów. Nie było odliczania ani fajerwerków. Tylko jagnię pieczone w garze na palenisku przykrytym warstwą piachu. I zimno... Po drugiej w nocy wróciliśmy do Dubaju. Włączyłam skypa i miałam drugie powitanie Nowego Roku, na Czyżkówku, ze śniegiem, fajerwerkami, rodziną i sąsiadami ;)

Impreza przed willą w Al Barsha

Jagnię pieczone na pustyni

Obóz na pustyni

Sylwester na pustyni

Niestety ominął mnie pokaz fajerwerków na Burj Khalifa :( Może w przyszłym roku...