czwartek, 4 listopada 2010

4.11.2010. Czekanie


Po porannej kawie w Costa Cafe, od której zaczynają dzień obaj szefowie, poszłam do centrum medycznego oddać wyniki wczorajszych badań i po kilkunastu minutach dostałam orzeczenie lotniczo-lekarskie, niezbędne do wystąpienia o licencję praktykanta.

W biurze spotkałam F., który właśnie odbył pierwsze praktyki. Poszliśmy do Costy, gdzie podzielił się swoimi wrażeniami. Gdy wróciłam, kierownicy byli już na spotkaniach, wiec nie miał kto mnie zaprowadzić na wieżę. Reszta dnia upłynęła mi na bezproduktywnym siedzeniu w biurze i obiedzie w lotniskowej restauracji. Wygląda na to, że na wieżę pójdę w niedzielę, bo piątek i sobota to dla pracowników biura (więc także dla mnie, dopóki nie zacznę praktyk) weekend.

Po powrocie do miasta wybrałam się na poszukiwanie City Centre, czyli galerii handlowej z dużym Carrefourem. GPS mnie nie zawiódł, chociaż oczywiście proponował drogę na około.W markecie rozglądałam się za produktami na śniadanie. Chleba jest do wyboru do koloru: pszenny tostowy, pszenny tostowy maślany, pszenny tostowy... Do smarowania mix od Lurpaka i jakieś margaryny. Serków topionych sporo, ale już twarożków na lekarstwo. Jeśli są, to z półrocznym, a nawet rocznym terminem przydatności do spożycia (co oni tam nawrzucali?) i ceną w przeliczeniu 8-10 złotych za opakowanie. Co ja będę jeść na śniadanie?? Przynajmniej wodę mają tanią, ale gazowanej nie uświadczysz.

Przy kasie "do 10 artykułów" Arabka z kilkuletnim dzieckiem. Koszyk zostawiła za sobą, na środku wąskiego przejścia. Liczba produktów znacznie powyżej dziesięciu. Płaci bonem 200 aed. Okazuje się, że do 200tu jeszcze trochę brakuje. Bierze dziecko na ręce i bez pośpiechu pokazuje mu to jedne, to drugie gumy do żucia. Nie może się zdecydować. Przechodzi z drugiej strony, bierze pudełko... nie, nie to, dokłada, bierze kolejne... i zupełnie się nie przejmuje, że inni czekają. Zresztą kasjer też nie.

Gdy wychodzę z galerii, jest już ciemno. Punkty handlowe i usługowe na ulicach pootwierane. Przez szybę widzę, jak fryzjer oklepuje klientowi pięściami górną część pleców (masaż?). Ludzi na ulicach sporo, głównie mężczyzn. Ale żadnych zaczepek.

Przechodzenie przez ulicę, jeśli w pobliżu nie ma przejścia dla pieszych, nie jest najbezpieczniejsze, zwłaszcza, że mimo ciemności nie wszyscy jeżdżą na światłach! Za to oznakowane przejścia są w formie jednego szerokiego "leżącego policjanta" i każdy zwalnia, nawet gdy ma zielone światło, żeby nie uszkodzić auta.

Ogólnie z moich obserwacji w czasie jazdy do i z pracy wynika, że prowadząc, trzeba mieć oczy dookoła głowy i nie mieć zaufania do nikogo, ani do kierowców, ani do pieszych. Nieużywanie kierunkowskazów to normalka. Skręcanie w prawo z lewego pasa na rondzie też. Jazda do samego końca pasem, który znika, a później wpychanie się "na chama", albo wyrzucanie kierunkowskazu i jednoczesna zmiana pasa, prosto w przedni zderzak auta na tym pasie. Do tego słyszę, że za przekroczenie prędkości o 60 km powyżej limitu obowiązuje konfiskata samochodu... tylko kto odbierze samochód szejkowi? A cudzoziemca (tzw. expata) za coś takiego deportują.

1 komentarz:

  1. No nieżle, a tutaj narzekam na piratów drogowych. Z opisu trochę w stylu jazdy przypominają Tunezyjczyków, tylko ten szacunek dla kobiet.....to już inna bajka. Ciekawe jakie odczucia z dnia pracy na wieży...Czekam na newsy. Ps. Kochana, z takim stylem pisania, to szykuje się bestseller "brunetka w Dubaju" (idąc w ślady Pawlikowskiej;)

    OdpowiedzUsuń