piątek, 11 lutego 2011

Meblowanie c.d.


Kończę meblowanie mieszkania. Sypialnia dla gości jest już prawie urządzona, brakuje komody, którą przywiozą w niedzielę. To samo z salonem, muszą wymienić komodę, która ma wady (a jest to ostatni egzemplarz), na stolik rtv. Faceci z Freedom zawiesili mi karnisze i zasłony. Nie będę się czepiać, że wiercenie wyszło im „tak sobie“, ważne, że w ogóle powiesili, bo podobno dla innych klientów tego nie robią :) Mogłam tylko pomyśleć, żeby wcześniej te zasłony rozpakować i wyprasować... A tak będę je jeszcze ściągać. W Ikei i Home Centre kupiłam pościel na oba łóżka, brakuje mi jeszcze jakichś narzut. Również z Ikei przywiozłam czarny dywan do salonu i dwa czerwone do mojej sypialni, fioletowe poduszki na sofę w salonie, białe i fioletowe świece. Nie będę na razie malować ścian, mocne dodatki muszą wystarczyć.
Wyposażyłam kuchnię. Kupiłam zmywarkę Siemensa, do której w ramach promocji dostałam gratis telewizor lcd 32“ Samsunga :) Nie ważne, że nie założyłam sobie jeszcze telewizji. Zmywarkę udało się zamontować w miejsce jednej z szafek. Oficjalnie firma dostarczająca wodę i prąd nie zezwoliła na montaż zmywarek w tym budynku, ale deweloper instalację założył, tyle że zakrył szafką. Wreszcie kupiłam też kuchenkę. Zdecydowałam się na ceramicznego Aristona o szerokości 90 cm. Cena kosmiczna, 5000 aed, ale tańszych nie ma. Z wyjątkiem jakichś Terimów i Bompanich, po 4400-4700. To już wolałam dołożyć i kupić bardziej znaną markę, skoro Whirlpoola nadal nie ma. Gratis (a jakże, w końcu trwa Dubai Shopping Festival) dostałam masażer do stóp Roventy. Dzisiaj kupiłam garnki i patelnie Tefala. Pierwszym posiłkiem była jajecznica z serem :) Mam też garnek do ryżu, ale go jeszcze nie wypróbowałam.
Na liście koniecznych zakupów figuruje drukarka (a dokładnie urządzenie all-in-one) i odkurzacz. Wypadałoby też jakieś lustra i obrazy powiesić. Ale po pierwsze, nie mogę znaleźć luster, które by mi pasowały, po drugie potrzebny jest ktoś, kto mi dziury wywierci. Pewnie będę musiała poprosić dewelopera. Co do obrazów, to mam do wyboru albo tanie dzieła „made in China“, albo całkiem ładne, tylko strasznie drogie obrazy z salonów wyposażenia wnętrz. Dlatego myślę, żeby wybrać jakieś zrobione przeze mnie zdjęcia, wydrukować w dużym formacie na czarno-biało i oprawić.

czwartek, 10 lutego 2011

Pierwsze samodzielne dyżury


Od 2 lutego zaczęłam pracować samodzielnie. Trafiły mi się wyjątkowo spokojne dyżury, w sam raz na początek :) Schemat grafiku jest zawsze taki sam: 8:15-16:30, 5:45-14:30, dyżur pod telefonem, 16:30-01:00, 19:00-03:30 i 21:30-05:45, dzień na odespanie i trzy dni wolne. Mój pierwszy dyżur pod telefonem okazał się nie być dniem wolnym, bo P. się rozchorował i musiałam przyjść za niego na wieczorną zmianę od 19. Tak więc miałam maraton czterech nocek.
Ciężko jest pracować w tak różnych godzinach, zegar biologiczny się rozregulowuje, po nockach w pracy siedzę w dni wolne do późna i nie mogę się przestawić, żeby przed kolejną rundą pójść wcześnie spać.
Teraz jednak mam wolne. Na czas wizyty rodziców i siostry wzięłam urlop przysługujący mi za 2010 rok. Do pracy wracam 24go, zaczynam od środka schematu, tj. od dyżuru pod telefonem.

środa, 9 lutego 2011

Zima w Emiratach


Już luty, więc wypada wspomnieć o pogodzie zimą. Jednak popadało. Dwa razy. W styczniu, w którąś w sobotę po południu, jak wychodziłam z zakupów w Mirdif City Centre, zobaczyłam, że wreszcie porządnie pada. Ucieszyłam się, że mi się przynajmniej auto umyje. Padało przez kilka godzin, do późnego wieczora. Auto rzeczywiście wyglądało lepiej :)
Kilka dni później przez Emiraty przeszła burza piaskowa. Siedziałam w mieszkaniu, gdy zobaczyłam szybko przesuwające się chmury. Przez około 20 minut mocno wiało, a w powietrze na kilkadziesiąt metrów w górę uznosiły się tumany piasku. Na szczęście nie trwało to długo, gdy parę godzin później jechałam do pracy, świeciło już słońce.
Na przełomie stycznia i lutego silny wiatr i piasek w powietrzu utrzymywały się przez kilka dni. Garaż pod budynkiem nie stanowi osłony przed wiatrem i kurzem, więc samochód znowu nadawał się do mycia. Gdy piasek opadł i na niebie były tylko chmury, postanowiłam pojechać do myjni w drodze z pracy. Tym bardziej, że parę kropel deszczu pogorszyło jeszcze wygląd auta. Mycie na stacji benzynowej kosztowało mnie 30 aed. Jednak ledwo zdążyłam wyjechać, zaczęło lać. Gdy dojechałam do mieszkania, samochód nie wyglądał jeszcze źle. Ale rano, gdy wysechł, okazało się, że jest cały biały :( Wyczyściłam go ponownie w Mirdif City Mall (mycie „ekologiczne“, prawie bez wody), za jedyne 25 aed.
Podsumowując, tej zimy były dwa spore opady, wiec limit deszczu na ten rok chyba się wyczerpał ;) Teraz jest raczej słonecznie, temperatura w dzień wynosi ok. 23 stopnie, w nocy spada do 16. Pewnie niedługo będę narzekać na upał, ale chciałabym, żeby było już trochę cieplej, żebym mogła wypróbować basen w Churchillu.

wtorek, 1 lutego 2011

Egzamin ojt

W poniedziałek, na zmianie zaczynającej się o 5:45 rano, odbył się mój egzamin praktyczny. Gdy przyjechałam, na wieży był już egzaminator R. i kontroler O., którego nikt nie pomyślał zawiadomić, żeby przyjechał później.
Pracowałam 2,5 godziny, praktycznie cały czas z dużym ruchem, większym niż zazwyczaj o tej porze. Już na samym początku miałam zaplanowanych 5 startów samolotów cargo o jednej porze. Pierwszy raz zdarzyło mi się powiedzieć komuś, że jest „numerem 3 do uruchomienia“ na płycie cargo, na której z wyjątkiem nielicznych przypadków, można uruchamiać pojedynczo.
Nieco później rozpoczęły się poranne lądowania, pomiędzy które musiałam upchnąć kilka startów. Separacja między przylatującymi wynosi 6 mil, akurat tyle, żeby po skołowaniu pierwszego, wypuścić jeden do startu. Pod warunkiem, że nie jest to IŁ76 :) W międzyczasie dyżurny chciał sprawdzić pas, a elektryk oświetlenie. Zaczęli jeszcze przed największym ruchem, ale nie dali rady, po zgonieniu z pasa czekali z pół godziny, żeby dokończyć inspekcję.
Do tego doszło kilka przelatujących vfr-ów, a więc dużo korespondencji z informacjami o ruchu (z racji przestrzeni klasy D) i telefonów do sąsiednich organów kontroli.
Na koniec miałam jeszcze zaimprowizowaną sytuację awaryjną, tzn. dostałam od egzaminatora kartkę z danymi samolotu na pasie z pożarem silnika – trzeba było wcisnąć przycisk awaryjny, wysłać straż na pas i omówić kolejne kroki.
W trakcie egzaminu na wieżę przyszedł kierownik A., ale ani on, ani R. nie mieli uwag do mojej pracy. Ja też byłam zadowolona z tego jak mi poszło.
Po kilkudziesięciu minutach przerwy, zeszłam na dół do biura na część pisemną. Test wyboru 1 z 4, prawda-fałsz, parę pytań otwartych i (nieoczekiwanie) kilka raportów do wypełnienia, które R. dorzucił w ramach modyfikacji dotychczasowego testu. Trochę bez sensu, bo raporty wypełnia się w komputerze i w razie czego zawsze można sprawdzić poprzednio wypełnione. Omówiłam je wcześniej z instruktorem A., ale nie uczyłam się na pamięć. Mimo to, poszło mi dobrze, test zaliczyłam na 94%.
Ostatnią częścią egzaminu była rozmowa z R. i A. Zadali mi kilka pytań w rodzaju „co byś zrobiła, gdyby“ i podyskutowaliśmy o procesie szkolenia. I już. Zostałam kontrolerem lotniska w Szardży. Od środy zaczynam samodzielne dyżury :)