poniedziałek, 6 grudnia 2010

Impreza u S.

Rano dostałam smsa od S. z zaproszeniem na urodzinowego grilla wieczorem. S. ma urodziny 8go grudnia, ale przez najbliższe dni ma wieczorne dyżury i dlatego wymyśliła, żeby imprezę zrobić wcześniej.

Przez internet popytałam znajomych znawców samochodów, co wybrać i jednogłośnie zwyciężyło Subaru. Zadzwoniłam do salonu z informacją, że jutro zjawię się z zaliczką.

Po południu pojechałam na lotnisko, żeby zawieźć do biura umowę najmu apartamentu. M. trochę się dziwiła, dlaczego umowa jest od 15 grudnia, skoro mieszkanie mam wynajęte przez firmę do końca roku. Mówiłam jej wcześniej, że nie chcę siedzieć sama w Szardży w Święta. Zorganizuje dla mnie czek z kasą na wynajem w ciągu dwóch tygodni, dostanę go najpóźniej razem z wypłatą.

W drodze powrotnej do mieszkania podjechałam na stację benzynową, żeby umyć samochód. Najpierw wjechałam pod maszynę przypominającą myjnie automatyczne w Polsce. Tyle, że najpierw strumień wody od dołu opłukał mi podwozie. Następnie facet z obsługi zmył kurz z karoserii wodą z węża bez żadnej końcówki, po prostu zasłaniał otwór palcem... pomyślałam, że to trochę prymitywny sposób mycia ;) Następnie maszyna spryskała auto pianą i zmyła silnym strumieniem z ruchomych dysz. Takie mycie bezdotykowe, bo urządzenie nie jest wyposażone w szczotki. Później facet kazał mi wycofać i podjechać na stanowisko obok, gdzie dwóch innych najpierw sprężonym powietrzem, a następnie ręcznikami, wytarło auto do sucha. Jeden z nich zapytał, czy mają wyczyścić wnętrze, na co się zgodziłam i po kilku minutach samochód był odkurzony. Do tego przetarli mi jakimś nabłyszczaczem opony. Cała usługa kosztowała 30 aed (24 zł).

Wróciłam do mieszkania, żeby się przebrać, a następnie pojechałam do Mirdif City Centre, żeby kupić coś dla S. Oczywiście zakręciłam się na wielopoziomowym ślimaku ;) W mallu znalazłam fajnego futrzastego kwiatka w doniczce, do tego z niemałym trudem dobrałam osłonkę w postaci kielicha, bo wybór był naprawdę niewielki. Wyjazd znowu sprawił mi trudność, gdy gps zorientował się w położeniu, byłam już na autostradzie do Abu Dhabi :) a więc w przeciwnym kierunku do zamierzonego. Musiałam zatoczyć spore koło, w sumie 14 km i spóźniłam się o pół godziny. Na szczęście nie byłam ostatnia. W sumie przyszło około 20 osób, ze znajomych z pracy był B. z żoną i dziećmi (Amerykanie), Emiratczyk H. i wreszcie poznałam Amerykankę A. oraz jej chłopaka z Afryki Południowej. Oprócz tego zjawił się Kanadyjczyk R. i Iranka, których poznałam wczoraj, a także obywatele Wielkiej Brytanii, Niemiec, Australii i Sri Lanki... 10 narodowości na jednej małej imprezie mogło się spotkać tylko w takim wielokulturowym miejscu jak Dubaj. S. przygotowała tyle jedzenia, że jeszcze następnego dnia nakarmiła wszystkich na wieży, na briefingu i w biurze meteo. Natomiast jej lodówka pełna była piwa, wina i mocniejszych trunków. Ciekawe, czy ma pozwolenie na kupno alkoholu. Słyszałam bowiem o miejscach, gdzie można kupić go bez pozwolenia, ale jednocześnie przewóz tego typu napojów bez licencji jest nielegalny. Niestety byłam samochodem, więc musiałam zadowolić się sokami i colą.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz