piątek, 28 stycznia 2011

Mayday

Mam ostatnie dni praktyk, 31 stycznia egzamin. Idzie dobrze, rozumienie pakistańskiego angielskiego opratorów pojazdów nie sprawia mi już większych problemów, podobnie jest z akcentem pilotów śmigłowców. Oczywiście trafiają się sytuacje, których jeszcze nie przerabiałam, ale staram się je rozwiązywać bez pomocy instruktora, bo za kilka dni zacznę pracować samodzielnie.
Środowy popołudniowo-wieczorny dyżur przebiegał spokojnie. Najpierw siedziałam 2,5 godziny na stanowisku kontrolera, później przerwa i 1,5 godziny pracy jako flow controller, czyli asystent od koordynacji telefonicznej w czasie największego ruchu. Na stanowisku kontrolera pracował P., Kanadyjczyk, którego miałam okazję widzieć po raz drugi od przyjazdu tutaj (grafik jest tak skonstruowany, że z niektórymi pracuje się ciągle, a innych nie widzi się wcale). W pewnym momencie, przez radio usłyszeliśmy „Mayday, mayday, mayday, fire on board, coming back to the airport“... To Airbus 320, który wystartował od nas chwilę wcześniej. P. zezwolił na lądowanie, wcisnął przycisk alarmowy i przez radio ogłosił alarm. Na szczęście w tym momencie na pasie ani w powietrzu nie było innych samolotów. Wszyscy obecni na wieży zajęli się informowaniem zainteresowanych służb, zgodnie z procedurą alarmową. Zbliżanie zatrzymało w holdingu przylatujące samoloty. Samolot bezpiecznie wylądował i natychmiast został otoczony przez pojazdy straży pożarnej. Służby z jednej strony wiedziały co robić, po chwili podjechały autobusy i ewakuowano pasażerów, a samolot został odholowany z pasa. Z drugiej strony strażacy i obsługa byli tak zdenerwowani, gadali tak szybko i nie po angielsku, że niemożliwym było wyciągnięcie od nich  jakichkowiek informacji – czy widać płomienie, jak długo pas będzie zablokowany itp. Później piloci poinformowali, że mieli jedynie podejrzenie pożaru, wyczuli dym, ale nie włączył się alarm.
Gdy odholowano samolot i pas został sprawdzony, wróciliśmy do normalnej pracy. Kontrolerzy zbliżania sami z siebie zapewnili większe separacje między lądującymi samolotami, żebyśmy mogli wypuszczać te czekające na ziemi. Operacje były wstrzymane przez 40 minut, żaden samolot nie odleciał na lotnisko zapasowe. Kontroler S. wyręczł P. i napisał obowiązkowy meldunek. Szczęśliwie, wydarzyło się to na dyżurze, kiedy na wieży oprócz kontrolera i asystenta, jest flow controller (a tym razem praktykant i instruktor) i jeszcze drugi kontroler, który ma przerwę. Ale są przecież godziny, kiedy ruch jest równie duży, np. wcześnie rano, a na wieży jest tylko jeden kontroler i asystent.

1 komentarz: