niedziela, 7 listopada 2010

7.11.2010. C.d. weekendu, czyli nie ufaj Francuzom ;)


Wstałam o 8 i byłam prawie gotowa do wyjścia, gdy o 9.15 zadzwonił F. Stwierdził, że jednak nie wybiera się na lotnisko! Zadzwoniłam do A. z informacją o powstałym problemie i pytaniem, czy przyjechać taksówką. Odparł, że chyba tak, ale że mam poczekać aż oddzwoni za 15 minut. Nie oddzwonił, więc zadzwoniłam do D. Ten odpowiedział, że nie ma problemu, odrobię nieobecność innym razem, gdy będę bardziej potrzebna. I tak mój weekend wydłużył się do trzech dni.

Większą część dnia spędziłam przed komputerem. Wyszłam tylko na małe zakupy, a po drodze zrobiłam zdjęcia nieco innej strony Szardży. Inaczej niż np. w okolicy Dubai Mall, gdzie wszystko jest dopieszczone, tu między wieżowcami znajdują się piaszczyste place, na których parkują samochody, a pod blokami stoją wielkie kubły na śmieci. Bardziej to przypomina Egipt, niż zachodnią metropolię. Szczególnie ponure wrażenie robi na mnie jeden z budowanych tu wieżowców.


Parking na piachu i plac budowy

Ponury szkielet wieżowca

Meczet między budynkami i parking na pustyni

Parking, śmietniki, w głębi hałdy piachu

sobota, 6 listopada 2010

5-6.11.2010. Weekend


Mój pierwszy weekend w Szardży. Wkurza mnie to, że nigdzie nie mogę się ruszyć, bo nie mam auta. Gdybym była na wizie turystycznej, mogłabym coś wypożyczyć, a że jestem na pracowniczej, muszę czekać na pozwolenie na pobyt, a następnie wystąpić o miejscowe prawo jazdy. Komunikacja miejska i taksówki tu niby są, ale jeszcze nie czuję się na siłach z nich korzystać. Mogę się przejść do sklepu, ale tylko na drobne zakupy, bo nie przytaszczę z powrotem sześciopaka wody.

W piątek wstałam wreszcie o ludzkiej porze, o 10tej ;) Dzień spędziłam leniwie, głównie w mieszkaniu, przy komputerze, przed tv, z książką... Wyszłam na spacer zrobić parę zdjęć. W sobotę przed południem przyszły dwie panie o obsługi, żeby posprzątać moje mieszkanie. Zmieniły pościel i ręczniki, zabrały śmieci, wszystkie pomieszczenia odkurzyły i pomyły. Uwinęły się w 40 minut.

Po południu umówiłam się z F. Pojechaliśmy do Dubaju, do Mall of the Emirates, gdzie miał się spotkać z kimś w sprawie kupna samochodu. Jazda zajęła ponad godzinę. Jechaliśmy pięciopasmową autostradą prowadzącą skrajem Dubaju, po drodze mijając nowo budowane osiedla na pustyni. Mall of the Emirates jest ogromny, z wbudowanym stokiem narciarskim i hotelem Kempinski. Zjedliśmy obiad, a później F. poszedł na spotkanie, a ja do sklepów. Kupiłam najtańszy telefon komórkowy Nokii, żeby móc korzystać z polskiego numeru nie zmieniając co chwilę kart sim. Weszłam do księgarni sieci Borders. Zabawne, że w tym wielkim sklepie w Emiratach Arabskich tylko jeden mały fragment zajmują książki po arabsku, głównie różne wydania Koranu i pozycje wyglądające na „dzieła wszystkie“ jakiegoś szejka. Pozostałe regały wypełniają książki w języku angielskim.

Po krótkiej wizycie w mallu, pojechaliśmy na bezalkoholowego drinka do Dubai Marina. Ciężko było wyjechać spod malla, objechaliśmy go kilka razy zanim udało nam się trafić na drogę prowadzącą we właściwym kierunku. Marina to kompleks apartamentowców wybudowanych jeden koło drugiego, przypominający Manhattan, tyle że pomiędzy budynkami jest woda i pływają jachty. Zaparkowaliśmy przy bulwarze pełnym turystów i poszliśmy do baru w hotelu Sofitel. Ceny horrendalne, kieliszek wina za kilkadziesiąt dirhamów, piwo od 30 w górę, podobnie jak drinki i soki. Po namyśle przenieśliśmy się w inne miejsce, jednak niewiele tańsze.

W drodze powrotnej pojechaliśmy na lotnisko w Dubaju, odebrać bagaż, który przyleciał rano jako przesyłka cargo samolotem Turkish Airlines. W Cargo Village znaleźliśmy budynek agenta Turkish. Sobota wieczór okazała się dobrą porą, bo prawie nie było ludzi. Pierwszy urzędnik znalazł dokumenty mojej paczki i odesłał mnie do drugiego okienka. Drugi urzędnik zażyczył sobie kopię paszportu i wizy, kazał coś podpisać i skasował 155 aed, po czym powiedział, że mam iść do drugiego budynku, opłacić cło. Celnik w drugim budynku skopiował paszport i wizę, i skasował 30 aed opłaty celnej. Z dokumentami od celnika udałam się na rampę, facet odnalazł w komputerze moją paczkę i wysłał mnie z powrotem do pierwszego budynku, w sprawie inspekcji celnej. Już się bałam, że każą mi otwierać karton. Na szczęście inspektor ograniczył się do zapytania o zawartość paczki, wklepania czegoś do komputera i podpieczętowania papierów, z którymi wróciłam na rampę. W międzyczasie przywieziono mój karton. Oddałam dokumenty i przesyłka została załadowana do samochodu. Ufff... nie sądziłam, że trzeba będzie się tyle nachodzić ;)

F. zaoferował, że jutro zawiezie mnie do pracy, bo wybiera się rano na lotnisko. Fajnie, nie będę musiała wstawać o 6.

czwartek, 4 listopada 2010

4.11.2010. Czekanie


Po porannej kawie w Costa Cafe, od której zaczynają dzień obaj szefowie, poszłam do centrum medycznego oddać wyniki wczorajszych badań i po kilkunastu minutach dostałam orzeczenie lotniczo-lekarskie, niezbędne do wystąpienia o licencję praktykanta.

W biurze spotkałam F., który właśnie odbył pierwsze praktyki. Poszliśmy do Costy, gdzie podzielił się swoimi wrażeniami. Gdy wróciłam, kierownicy byli już na spotkaniach, wiec nie miał kto mnie zaprowadzić na wieżę. Reszta dnia upłynęła mi na bezproduktywnym siedzeniu w biurze i obiedzie w lotniskowej restauracji. Wygląda na to, że na wieżę pójdę w niedzielę, bo piątek i sobota to dla pracowników biura (więc także dla mnie, dopóki nie zacznę praktyk) weekend.

Po powrocie do miasta wybrałam się na poszukiwanie City Centre, czyli galerii handlowej z dużym Carrefourem. GPS mnie nie zawiódł, chociaż oczywiście proponował drogę na około.W markecie rozglądałam się za produktami na śniadanie. Chleba jest do wyboru do koloru: pszenny tostowy, pszenny tostowy maślany, pszenny tostowy... Do smarowania mix od Lurpaka i jakieś margaryny. Serków topionych sporo, ale już twarożków na lekarstwo. Jeśli są, to z półrocznym, a nawet rocznym terminem przydatności do spożycia (co oni tam nawrzucali?) i ceną w przeliczeniu 8-10 złotych za opakowanie. Co ja będę jeść na śniadanie?? Przynajmniej wodę mają tanią, ale gazowanej nie uświadczysz.

Przy kasie "do 10 artykułów" Arabka z kilkuletnim dzieckiem. Koszyk zostawiła za sobą, na środku wąskiego przejścia. Liczba produktów znacznie powyżej dziesięciu. Płaci bonem 200 aed. Okazuje się, że do 200tu jeszcze trochę brakuje. Bierze dziecko na ręce i bez pośpiechu pokazuje mu to jedne, to drugie gumy do żucia. Nie może się zdecydować. Przechodzi z drugiej strony, bierze pudełko... nie, nie to, dokłada, bierze kolejne... i zupełnie się nie przejmuje, że inni czekają. Zresztą kasjer też nie.

Gdy wychodzę z galerii, jest już ciemno. Punkty handlowe i usługowe na ulicach pootwierane. Przez szybę widzę, jak fryzjer oklepuje klientowi pięściami górną część pleców (masaż?). Ludzi na ulicach sporo, głównie mężczyzn. Ale żadnych zaczepek.

Przechodzenie przez ulicę, jeśli w pobliżu nie ma przejścia dla pieszych, nie jest najbezpieczniejsze, zwłaszcza, że mimo ciemności nie wszyscy jeżdżą na światłach! Za to oznakowane przejścia są w formie jednego szerokiego "leżącego policjanta" i każdy zwalnia, nawet gdy ma zielone światło, żeby nie uszkodzić auta.

Ogólnie z moich obserwacji w czasie jazdy do i z pracy wynika, że prowadząc, trzeba mieć oczy dookoła głowy i nie mieć zaufania do nikogo, ani do kierowców, ani do pieszych. Nieużywanie kierunkowskazów to normalka. Skręcanie w prawo z lewego pasa na rondzie też. Jazda do samego końca pasem, który znika, a później wpychanie się "na chama", albo wyrzucanie kierunkowskazu i jednoczesna zmiana pasa, prosto w przedni zderzak auta na tym pasie. Do tego słyszę, że za przekroczenie prędkości o 60 km powyżej limitu obowiązuje konfiskata samochodu... tylko kto odbierze samochód szejkowi? A cudzoziemca (tzw. expata) za coś takiego deportują.

środa, 3 listopada 2010

3.11.2010. Badania lekarskie c.d.


Dzień w pracy rozpoczął się od kawy w Costa Cafe, zlokalizowanej w terminalu. O 9tej zjawił się Pakistańczyk pracujący na wieży jako asystent, jednocześnie od czasu do czasu robiący za kierowcę. Zanim wyszliśmy z terminala, odebrał wyrobioną dla mnie przepustkę – nareszcie będę mogła pójść na wieżę :) i nie tylko tam, bo uprawnia do wstępu praktycznie wszędzie, nawet na pas i do samolotów.

Pojechaliśmy do miasta, do punktu medycznego, w którym robią badania do pozwoleń na pobyt. Tam okazało się, że zdjęcie na przygotowanych przez firmę dokumentach jest za małe i za drobną opłatą, w prowizorycznym punkcie foto, zrobiono mi nowe, na którym wyglądam jak po zatrzymaniu przez policję. Następnie wizyty w paru okienkach po pieczątki (bywają okienka „tylko dla kobiet“, a jeśli takowych nie ma, to kobiety podchodzą bez kolejki), badanie krwi na obecność HIV i rentgen płuc. Wszędzie osobne pomieszczenia dla kobiet. Dzięki pomocy mojego pakistańskiego przewodnika, który znał kolejność odwiedzania okienek, poszło sprawnie.

Kolejny punkt programu to wizyta w prywatnym szpitalu w Szardży i badanie spirometryczne i okulistyczne do licencji. Od razu zajęła się mną pielęgniarka, przed badaniem płuc spytała o narodowość i na tej podstawie zaznaczyła w komputerku, że jestem rasy polinezyjskiej ;) Następnie mój wzrok zbadał dr Vladimir, który pytał mnie o katastrofę w Smoleńsku, o prezydenta Kaczyńskiego, stosunek obecnego prezydenta do Rosji itp.

Po badaniach kierowca odwiózł mnie pod mieszkanie, pokazując po drodze pozostałości starego lotniska w Szardży, które obecnie znajduje się w centrum miasta. W miejscu pasa i płyt postojowych są ulice i bloki, w budynku terminala mieszczą się jakieś biura, a pomiędzy nowszymi budynkami można dostrzec starą wieżę.

wtorek, 2 listopada 2010

2.11.2010. Dzień wolny


Wyspałam się do 10tej :) Wypróbowałam prysznic. Obok włączników światła w pomieszczeniach są włączniki ogrzewacza wody. Włączyłam, odczekałam parę minut, ale i tak dopiero pod koniec kąpieli woda zaczęła się robić ciepła. Następnym razem zostawię grzanie włączone na noc. Zjadłam późne śniadanie, zjechałam na drugie piętro zobaczyć basen i centrum fitnessu. Niestety było zamknięte, poza tym wygląda, że za korzystanie trzeba dodatkowo płacić :( Zajrzę tam o innej porze.

Zaczęłam się rozpakowywać, w końcu posiedzę tu parę tygodni. Pierwszym poważnym zakupem będzie samochód, nie wyobrażam sobie spakowania wszystkiego z powrotem w dwie walizki, jak będę się przeprowadzać do właściwego mieszkania. A dojdzie jeszcze karton z ciuchami, który przyleci w piątek, no i wszystkie zakupione rzeczy (środki czystości, produkty spożywcze). Przyda się duży bagażnik ;)

Pogrzebałam w internecie, poretuszowałam zdjęcia, zjadłam coś na lunch i wybrałam się na spacer, zrobić parę zdjęć najbliższej okolicy przy zachodzącym słońcu. Później jeszcze do Carrefoura, kupić coś na kolację i drobiazgi, których w pierwszej kolejności potrzebuję, jak ręczniki kuchenne, gąbki do mycia naczyń, mydło, odświeżacz powietrza... Miałam ochotę zrobić makaron w sosie serowym, ale jak już przytaszczyłam wszystko do mieszkania, okazało się, że nie kupiłam mąki :( Cóż, tym razem sos nie zgęstniał. Poza tym brakuje mi jakiegoś garnka, mam tylko patelnię i taki jeden z rączką, nadaje się do gotowania jajek, ale na makaron jest nieco za mały. Jakoś muszę sobie na razie radzić, bo bez auta nie wybiorę się do żadnego większego sklepu po garnki.

Wieczór minął mi na skypowaniu, wygładzaniu bloga i dalszym rozpakowywaniu. Jutro A. przyjedzie po mnie już o 7ej, nie ma co długo siedzieć.


Babel Tower (z zielonymi oknami)




1.11.2010. Badania lekarskie


Dzisiaj musiałam wstać o 7, bo godzinę później przyjechał F, żeby zabrać mnie do pracy. Nie znał drogi stąd na lotnisko, więc trochę kluczyliśmy i pakowaliśmy się w korek, a dojazd zabrał nam godzinę. Podpisałam dokumenty do przepustki – wszystko po arabsku, więc tak naprawdę nie wiem, co podpisałam ;) i poszłam do centrum medycznego w terminalu, na badania lotniczo-lekarskie. Dziwne, że nie kazali mi być na czczo. Najpierw facet pobrał mi krew. Długo się do tego zabierał, dezynfekował mi przedramię (u nas pielęgniarki się tak nie cackają), wstrzyknął krew do probówki i od razu wsadził do jakiegoś urządzenia mieszającego. Dał mi też pojemnik na mocz.  Czemu ja przed chwilą poszłam do łazienki?! Ok, wypiłam parę kubeczków wody, przeszłam pozostałe badania i oddałam próbkę do analizy. Po badaniu krwi było ważenie i mierzenie, w tym obwodu pasa i szyi (po co??), wywiad, ciśnienie i ekg (wyjątkowo długie, już zaczęłam myśleć, że coś ze mną nie tak). Badanie słuchu było bardzo prymitywne, widziałam kiedy kobieta włączała dźwięki, wystarczyło wtedy nacisnąć przycisk, a ona zapisywała wynik na kartce. Następnie rentgen płuc i badanie przez lekarkę (z Pakistanu?), która przyczepiła się do moich węzłów chłonnych na szyi. Nic mi nie jest, "ten typ tak ma", ale ona chyba chce to jeszcze obejrzeć za parę tygodni. Na koniec dostałam zalecenie picia dużych ilości wody ze względu na zmianę klimatu i skierowanie na badanie wzroku, które mam zrobić w innym centrum w mieście (zawiozą mnie tam pojutrze).

Po badaniach zjadłam obiad w terminalu (15 dirhamów za makaron smażony z warzywami i 2 za Pepsi), po czym F. odwiózł mnie do mieszkania, bo nie mieli dla mnie na dziś więcej zajęć. Przejechaliśmy przez Ajman, więc już odrobinę wiem, jak oba miasta wyglądają. Myślę, że będę szukać mieszkania w Dubaju, na razie okolica Burj Khalifa najbardziej mi się podoba, jest elegancka, zagospodarowana, a Szardża i Ajman są bardziej arabskie. Między wieżowcami są skrawki piasku pełniące rolę parkingów, na parterach są lokalne minimarkety i ogólnie jest większy syf.

Resztę dnia spędziłam w internecie, rozmawiając na skypie i pisząc bloga. Wieczorem dostałam smsa od D. z propozycją wzięcia dnia wolnego, ponieważ jutro nie będzie dla mnie żadnych zajęć na lotnisku.

niedziela, 31 października 2010

31.10.2010. Pierwszy dzień w pracy


Dziś mój pierwszy dzień w nowej pracy. Po śniadaniu zwiozłam walizki do recepcji, gdzie po chwili pojawił się kierowca w firmowym krawacie. Główna siedziba firmy okazała się być kilka minut drogi od hotelu, po drugiej stronie Burj Khalifa. W recepcji dostałam plakietkę „Visitor“, a po kilku chwilach zaprowadzono mnie do salki, w której siedziała jakaś Brytyjka w towarzystwie faceta wyglądającego na Hindusa. Okazało się, że osoba, która miała mnie przywitać, rozchorowała się i teraz nie bardzo wiadomo, kto i co ma mi pokazać. W końcu kobieta oprowadziła mnie po kilku pomieszczeniach, po czym pojawił się młody Arab w tradycyjnym stroju ;) , świetnie mówiący po angielsku, który przedstawił prezentację firmy i wręczył mi dokumenty nt. Programu emerytalnego. W czasie prezentacji co chwilę poprawiał nakrycie głowy. Po co nosić w pomieszczeniach chustę na głowie, skoro się bez przerwy zsuwa? :)

Po spotkaniu odprowadził mnie do recepcji, w której czekał kierowca. Jazda na lotnisko w Szardży zajęła 45 minut, z przerwą na tankowanie, głównie dlatego, że trzeba było strasznie kluczyć, żeby wyjechać spod budynku firmy. Częściowo z powodu robót, częściowo przez to, że aby przejechać na drugą stronę ulicy, często trzeba jechać aż do jakiegoś ronda i zawracać.

Budynek lotniska z zewnątrz wygląda oryginalnie, po arabsku (zdjęcia później). Sprawia wrażenie dość starego, zwłaszcza wewnątrz. Podjechaliśmy przed halę odlotów, gdzie po chwili zjawiła się sekretarka, M. Pomogła mi włożyć bagaże na wózek, po czym poszłyśmy przez halę odlotów i przejście służbowe do biura. Pomieszczenie jest małe, składa się z gabinetów D., A. i sekretariatu, w którym rezyduje M. i Mr. N. Ciekawe, czemu wszyscy mówią do niego Mr.? Obok są jeszcze dwa połączone ze sobą niewielkie pokoje przeznaczone do spotkań czy też szkoleń.

W biurze poznałam obu szefów, D. i A. Pierwszy to Brytyjczyk, drugi pochodzi z RPA. D. powiedział, że jest mały problem z mieszkaniem dla mnie :) F., Francuz, który przyjechał przede mną, jeszcze nie znalazł dla siebie apartamentu i nadal zajmuje służbowy. Jednak kilka telefonów wystarczyło, żeby znaleźć i wynająć mi mieszkanie w Babel Tower w Szardży. Początkowo miało być gotowe za dwa dni (na ten czas miałam zamieszkać w hotelu Ramada), jednak przygotowano je na popołudnie. Miesiąc wynajmu kosztuje 6000 dirhamów. Podobno to tanio.

D. dał mi oryginał kontraktu do podpisania i opowiedział trochę o życiu w Szardży. Później siedziałam z A., który mówił o kwestiach związanych ze szkoleniem, o rozkładzie dyżurów, o samym lotnisku itp. Poznałam też Francuza, pogadaliśmy trochę o dokumentach, które muszę załatwić, o dokumentacji lotniska, o teście teoretycznym, który mnie czeka... No i dzisiaj spotkałam jeszcze C., kontrolera z RPA.

Największym problemem jest zrozumienie wszystkich akcentów. O ile szefowie mówią wyraźnie, Francuz też, o tyle M. (Hinduska nosząca sari) i Mr. N. (nie wiem skąd jest, ale chyba też z Azji), są praktycznie nie do zrozumienia!

O 15tej A. zabrał mnie do Szardży, po drodze odbierając córkę ze szkoły. On mieszka w bloku obok, pewnie przez większość mojego pobytu tutaj będzie mnie podwoził do i z pracy. Póki co, mam być obecna w godzinach pracy biura (8-15). Dostałam klucze do mieszkania na ostatnim, 23. piętrze. Mieszkanie jest obszerne, ładnie urządzone, składa się z dużego pokoju z tv, sporej kuchni, sypialni, wielkiej łazienki i osobnego wc. Niestety jest dość ciemne, okna wychodzą na drugą część tego samego budynku. Widać kawałek parkingu (ale tu wysoko ;) ), parę innych bloków i jezioro. Mam telewizję satelitarną, jest tu z 1500 kanałów, na liście pokazują się wszystkie polskie, i tvp, i polsaty i tvn, ale działa tylko TV Polonia, Kultura i Puls.

Podjechaliśmy z A. kupić pizzę, bo od śniadania w hotelu nic nie jadłam. Później załatwiłam dostęp do internetu (300 dirham na miesiąc, drogo, ale nie mam wyjścia, bez internetu nie mogę funkcjonować) i pojechaliśmy do Carrefour Express, kupić niezbędne artykuły do lodówki. Ładnie ze strony firmy, że funduje taki pakiet na początek.

Wieczorem przyjechał F., poszliśmy na kawę na bulwarze nad kanałem. Śmieszne, że w karcie nie uświadczysz piwa, ani żadnego innego alkoholu. Później zjedliśmy obiad w tajskiej restauracji. Ceny do przyjęcia, 38 dirhamów za porcję ryżu smażonego z owocami morza i wodę. F. jest z Korsyki, z lotniska wielkości bydgoskiego. Ma 45 lat, jego żona i dzieci mają dojechać w grudniu. Przy okazji, prawie wszyscy kontrolerzy tutaj są starsi ode mnie! Dziwne, że firma ściąga ludzi po 40-tce.