niedziela, 19 czerwca 2011

Kenia, dzień 3.


Wstałam o 6, poranek był bezchmurny, więc przed śniadaniem udało mi się zrobić zdjęcia Kilimandżaro. Trochę mało śniegu na szczycie ;) Śniadanie w formie bufetu nie zachwyciło wyborem – głównie ciepłe dania, które wg mnie nadają się na obiad, żadnych serów, ale przynajmniej robili omlety i naleśniki.

Kilimandżaro o wschodzie słońca
O 7 ruszyliśmy na siedmiogodzinne safari. Początkowo miały być dwie wycieczki 2-godzinne, ale ze względu na odległość parku od hotelu, James zaproponował jedno dłuższe. Dzięki temu mogliśmy się zapuścić daleko w głąb parku. Z upływem godzin zwierzęta przestały robić na nas wrażenie. Tego dnia po raz pierwszy widzieliśmy hipopotamy.
Po lunchu masajski wojownik zaprowadził nas do swojej wioski. Po drodze minęliśmy nieczynne lądowisko. W parku Amboseli jest czynny pas startowy, podobno codziennie o 8 ląduje tam jeden samolot z Nairobi. W wiosce przywitał nas wódz, któremu uiściliśmy opłatę w wysokości 30 dolarów od osoby, z przeznaczeniem na szkołę i wodociąg. Masajowie przywitali nas tańcem (trzeba było się przyłączyć), pokazali, jak rozpala się ogień, zaprosili do obejrzenia wnętrz ich chat zbudowanych z gałęzi i krowiego łajna, pokazali szkołę. Oczywiście trzeba było kupić trochę wyrobów z drewna i koralików. Aż nieprawdopodobne, że oni naprawdę żyją w takich warunkach, bez wody, elektryczności i telewizji satelitarnej. Chociaż zdawało mi się, że jednemu z wojowników zadzwoniła komórka.

Nieczynny pas startowy

W masajskiej wiosce

Przed masajska chatą, z wodzem wioski

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz