niedziela, 6 marca 2011

Urlop

Rodzice i siostra przylecieli 16go. Dzień wcześniej zrobiłam ostatnie większe zakupy – odkurzacz, drukarko-kopiarko-skaner i dwa dywaniki do drugiej sypialni. Szczególnie dużo czasu zajęło mi wybieranie odkurzacza. W końcu zdecydowałam się na bezworkowego Electroluxa. Tu mają albo bezworkowe, albo z workami z materiału, które trzeba prać. Samojeżdżących iRobotów nie uświadczysz. Po zakupach zahaczyłam jeszcze o Uptown Mirdiff, żeby umyć auto. Przy okazji oddałam B. materac, który od kilku dni woziłam w bagażniku. Pozbyłam się materaca, a wróciłam z zestawem kina domowego LG... B. dostał go gratis do jakiegoś zakupu, a że ma już jeden, więc ten dał mi :)
Do mieszkania wróciłam o 20tej, a jeszcze czekało na mnie sprzątanie i prasowanie pościeli... skończyłam po 1szej w nocy. Później nie mogłam zasnąć, a że miałam wstać wcześnie, to co chwilę się budziłam. Samolot był planowany na 6:40, więc nastawiłam budzik na 6 rano. Gdy zadzwonił, od razu sięgnęłam po iPoda i włączyłam Flightradar. Jeszcze 40 minut lotu, wiec powinni być nad Zatoką Perską... akurat, są już nad Dubajem i właśnie zakręcają na prostą 30 :)
Na lotnisku byłam o 7. Skorzystałam z wallet parking, który szczęśliwie mam gratis z racji posiadania karty kredytowej HSBC. Tu witający nie mogą wejść do terminala, czekają przed nim. Po kilku minutach przywitałam rodzinę i pojechaliśmy do mieszkania.
Parę godzin później, gdy trochę odespaliśmy noc, zaczęliśmy napięty program zwiedzania. Na początek pojechaliśmy na plażę Jumeirah i na Sheikh Zayed Road, obejrzeć wieżowce, później do Dubai Mall. Wieczorem mieliśmy kolację na stateczku pływającym po Creeku.
Sheikh Zayed Road

Rejs po Creeku

Następny dzień rozpoczęliśmy od zdjęć przy hotelu Burj al Arab, następnie pojechaliśmy na lunch do hotelu Atlantis. Z okazji urodzin, które tata spędził w samolocie, obsługa przyniosła tort i odśpiewała Happy Birthday. Objechaliśmy Palm Jumeirah, a później pochodziliśmy po Souk Medinat. Wieczorem obejrzeliśmy egipski pokaz światło i dźwięk w Wafi Mall, a na koniec dwa pokazy tańczących fontann pod Burj Khalifa.

Burj Al Arab

Hotel Atlantis

Pokaz "światło i dźwięk" w Wafi

W piątek wybraliśmy się do Mirdifu i do Szardży – musiałam pokazać, gdzie mieszkałam i gdzie pracuję. A po południu pojechaliśmy na Desert Safari. Arabski kierowca w tradycyjnym stroju przyjechał po nas do Churchilla i po zabraniu hinduskiej pary z hotelu położonego na samym środku niczego, ruszyliśmy za miasto. Zatrzymaliśmy się w miejscu, gdzie można było popatrzeć, jak terenowe samochody jeżdżą po ogromnej wydmie, pogłaskać osła, obejrzeć małpy w klatce, czy za dodatkową opłatą pojeździć na quadach, do czego kierowca usilnie nas namawiał (wiadomo: prowizja). Następnie udaliśmy się do obozu na pustyni. Po drodze kierowca dał krótki popis jazdy po wydmach. Gdy dotarliśmy na miejsce, zaproponował, że zabierze mnie i Martę, która była nieco zawiedziona małą ilością adrenaliny w czasie safari, na dodatkową przejażdżkę. Po powrocie do obozu, obejrzeliśmy zachód słońca, skorzystaliśmy z możliwości krótkiej przejażdżki na wielbłądzie i zrobiliśmy sobie zdjęcia w arabskich strojach. Na koniec zjedliśmy kolację w formie bufetu, w czasie której obejrzeliśmy pokazy tańca derwisza i tańca brzucha.
Obóz na pustyni

Zachód słońca

W sobotę pojechaliśmy do Abu Dhabi. Około 150 km, dwie godziny monotonnej jazdy autostradą. W Dubaju trochę się zakręciłam z powodu robót drogowych, o których GPS oczywiście nie ma pojęcia. Najpierw pojechaliśmy na Yas Island, która jest reklamowana jako miejsce godne obejrzenia. Jednak zamiast pojechać Leisure Drive, która pewnie zaprowadziłaby nas do głównych atrakcji, objechaliśmy wyspę autostradą biegnącą wzdłuż ogromych, pustych plaż, ale prowadzącą na główną promenadę Abu Dhabi, Corniche. Po przejechaniu przez cały Corniche, dotarliśmy do pałacu prezydenckiego, prawie niewidcznego z ulicy i pałacu Emirates. Po zrobieniu zdjęć w ogrodzie tego drugiego, przejechaliśmy do Marina Mall, gdzie zjedliśmy lunch, a później obeszliśmy Heritage Centre, pokazujące dawne warunki życia na Półwyspie Arabskim. Później pojechaliśmy zobaczyć Biały Fort, najstarszy budynek w mieście, niestety remontowany i z tego powodu zagrodzony i prawie niewidoczny. Na koniec dotarliśmy do Sheikh Zayed Mosque, największego meczetu w Emiratach. Meczet jest dostępny dla zwiedzających, kobietom wypożycza się czarne muzułmańskie stroje i chusty. Biała budowla, bogato zdobiona motywami roślinnymi, robi wrażenie. Do Dubaju wracaliśmy już po ciemku, ale na miejscu byliśmy na tyle wcześnie, że jeszcze pojechaliśmy obejrzeć tańczące fontanny.
Emirates Palace

Panorama Abu Dhabi z mariny

Sheikh Zayed Mosque
 
Na niedzielę rano mieliśmy zarezerwowane bilety na taras widokowy na Burj Khalifa. Pogoda dopisała, widoczność była całkiem niezła. Po obejrzeniu panoramy miasta poszliśmy do Dubai Aquarium i Underwater Zoo (bardzo fajne), zlokalizowanych w Dubai Mall. Następnie pojechaliśmy na lunch do T.G.I. Friday’s do Festival Centre (kolejny mall), a później do Mirdif City Centre. Tam zrobiliśmy zakupy, a na koniec ja i Marta polatałyśmy w komorze aerodynamicznej w iFly Dubai (genialne :) ).
Business Bay z tarasu obserwacyjnego na Burj Khalifa

iFly Dubai

W poniedziałek zaczęło wiać i piach w powietrzu popsuł widoczność (co za szczęście, że bilety na Burj Khalifa zamówiłam na niedzielę). Najpierw pojechaliśmy do Wildlife Sanctuary, terenu z jeziorkami, na których zimują flamingi. Później jakoś przedostaliśmy się przez starą część Dubaju, w której ulice są wąskie i tłok niemiłosierny, a po pół godzinie szukania wolnego miejsca, w końcu zaparkowaliśmy pod targiem rybnym i przeszliśmy do targu złota (Gold Souk) i targu przypraw (Spice Souk). Na targu złota co chwilę zaczepiali nas sprzedawcy podrabianych torebek i zegarków. Zdecydowanie wolę cywilizowane souki (Medinat, al Bahar, czy Gold Souk w Dubai Mall). Po południu pojechaliśmy do S., mojego kolegi z pracy, który zaprosił nas na oglądanie zachodu słońca z balkonu jego apartamentu na Palm Jumeirah. Z powodu pogody z zachodu słońca wyszły nici, ale i tak widok na marinę, wille na „liściach“ palmy i hotel Atlantis robił wrażenie. Razem z S., jego żoną i znajomymi, zjedliśmy kolację we włoskiej restauracji. Nie mieliśmy pojęcia, co jemy, chyba jakieś zapiekane warzywa z serem, takie małe coś na dużym talerzu za wysoką cenę. To ja wolę Friday’s. Wieczór spędziliśmy tradycyjnie, oglądając fontanny.

Zimujące flamingi

Targ złota

Palm Jumeira

Na wtorek zostawiłam ostatnie z centrów handlowych – Mall of the Emirates. Razem z Martą poszłyśmy na dwugodzinną sesję narciarską w Ski Dubai, a rodzice w tym czasie pochodzili po sklepach i oglądali nasze wyczyny opijając kawę w Costa Cafe. Z malla pojechaliśmy na plażę, gdzie mama jako jedyna wykąpała się w morzu (dla mnie i Marty woda wydała się za zimna). Później przeszliśmy się po Souk al Bahar i po Dubai Mall, kończąc dzień pokazem tańczących fontann.

Ski Dubai

W środę rano zawiozłam ich na lotnisko. Później odstawiłam samochód do serwisu na okresowy przegląd, przy okazji którego odłączyli mi alarm włączający się przy prędkości powyżej 110 km/h. Musiałam zostawić samochód na prawie cały dzień, więc po raz pierwszy skorzystałam z metra, tzn. naziemnej kolejki, całkowicie zautomatyzowanej (bez motorniczego), kursującej przez większą część trasy wzdłuż Sheikh Zayed Road. Ze stacji musiałam przejść do Churchilla przez Business Bay, będącą jednym wielkim placem budowy, budząc tym samym nieskrywane zainteresowanie pakistańskich robotników. Po odbiór samochodu zamierzałam wybrać się w ten sam sposób, ale akurat zadzwonił arabski kierowca poznany na safari i zaproponował podwiezienie, z czego z chęcią skorzystałam.
Puste mieszkanie po wyjeździe rodziny było bardzo przygnębiające. Na szczęście mój podły nastrój trwał tylko jeden dzień, w czwartek samopoczucie wróciło do normy.

2 komentarze:

  1. Spędziliśmy kilka dni w całkiem innej bajce. Niezapomniane widoki, nie do opisania zapachy i smaki, wspaniałe widowiska. Dzięki córuś!:)))))

    OdpowiedzUsuń
  2. Cała przyjemność po mojej stronie :)

    OdpowiedzUsuń