niedziela, 20 marca 2011

High drama week


„Morning one“, pierwszy dyżur w cyklu 6 dni pracy - 4 dni wolne, okazał się jednym z najgorszych do tej pory. Na lotnisku w Dubaju operacje odbywały się tylko na jednym pasie (z drugiego usuwano nagromadzoną gumę z samolotowych opon), co generowało opóźnienia u nich i u nas, ze względu na wspólną kontrolę zbliżania i te same drogi odlotowe. Gdy przejmowałam służbę, zbliżanie życzyło sobie 5-cio minutowe separacje między startami, niedługo później doszło do tego, że musiałam z nimi uzgadniać, czy mogę zezwolić na uruchomienie kolejnego samolotu. Presja czasu, ciągłe telefony, hasła typu „albo startuje teraz, albo będzie czekał 10 minut na kolejną lukę“, gdy wiem, że samolotowi kołujacemu do pasa wzbicie się w powietrze zabierze co najmniej dwie minuty, do tego roboty przy pasie... Po dwóch godzinach schodziłam z dyżuru mocno zestresowana. Czy mogło być gorzej? Mogło. Przejmuję działkę od S. Szkolna Cessna 172 ma zezwolenie na lądowanie, za nią podchodzi saudyjskie cargo. Kończę zaznajamiać się z sytuacją, gdy S. woła „Patrz, co on robi!“ Cessna dostała podmuch wiatru nad pasem, pilotowi udało się wyrównać maszynę, ale skosiła lampę krawędziową i wyjechała z pasa na piach. Pytam „Wszystko w porządku?“ - „Tak“. „Możesz skołować?“ - „Sprawdzę“. „Nie, nie mogę“. Cessna utknęła w piachu między pasem a równoległą drogą kołowania. Komenda do saudyjskiego cargo – „Go around“. Przez następne pół godziny ja przy radiu ze strażą i innymi służbami portowymi wyciągającymi samolot z piachu, S. przy telefonie ze zbliżaniem i „wszystkimi świętymi“, których trzeba zawiadomić, pas zamknięty, samoloty w holdingu... Bez obecności S., który jeszcze napisał i wysłał raport, byłoby zdecydowanie trudniej.
Ostatni dyżur przed weekendem, „night one“. Piąta rano. Jeszcze 45 minut i jadę spać. Do startu kołuje Ił-76. Dyktuję mu zezewolnie na lot. W trakcie potwierdzania zgody przez pilota, łączność się urywa. Padła podstawowa radiostacja. Jak się po chwili okazało, radio naziemne, atis, częstotliwość alarmowa, nasłuch na zbliżanie też. Próbuję włączyć stare radio zapasowe – bez skutku. Asystent też próbuje i nic. Jest jeszcze radio przenośne – nie naładowane. Na szczęście działają telefony. Informuję zbliżanie, asystent dzwoni do techników. Samolot czeka przed pasem, pewnie próbuje się dowołać. Po kilku minutach pojawia się technik, coś się spaliło na podstacji. Udaje mu się uruchomić zapasowe radio i mam łączność z samolotem, daję mu zezwolenie na start. Wkrótce potem naprawiają podstawową radiostację. Przypominam sobie, że kilka godzin wcześniej informowano nas, że padło oświetlenie w strefie wolnocłowej. Stare to lotnisko... Kończę wypisywać raport i pojawia się A., koniec dyżuru :)

2 komentarze:

  1. Czesc Karolino, czytam Twojego bloga od samego poczatku z wielkim zainteresowaniem... i mam pytanie... czy jest szansa na jakies nabory w Dubai'u?

    :)

    pzdr;]

    OdpowiedzUsuń
  2. Nabór odbywa się w miarę potrzeb. W Dubaju mają stos aplikacji, nawet przeniesienie się z innej wieży w ramach firmy jest niezywkle trudne. W Szardży podobno planują w tym roku zatrudnić jeszcze dwie osoby, nie wiem, czy te miejsca są już obsadzone.

    OdpowiedzUsuń