niedziela, 24 lipca 2011

Abaya

A., kontrolerka ze Stanów, pracująca tu od ponad roku, zaczęła nosić abayę... Mówi, że w pewnym momencie przechodząc przez terminal na wieżę, zaczęła czuć na sobie spojrzenia Pakistańczyków, Hindusów i Arabów. Teraz się na nią nie gapią, do tego może ubierać się jak jej się podoba, a na wieży abayę zdejmuje.


Parę dni temu wybrałyśmy się na poszukiwanie sukni na wesele znajomej Emiratki, D., pracującej na lotnisku w biurze odpraw załóg. Pojechałyśmy w czwórkę – A., D., jej przyszła szwagierka i ja. Żeby się nie wyróżniać, po raz pierwszy ubrałam abayę, pożyczoną od A. Musiałam uważać, żeby się nie zabić, bo długie to to do ziemi. Do tego co chwilę ześlizgiwała mi się shayla, czyli chusta na głowę (kupiłam ją na lotnisku przed lotem do Polski w kwietniu). Po kilku godzinach A. i szwagierka D. wybrały suknie. Ja się nie dałam skusić, postanowiłam ubrać jedną z przywiezionych z domu. Po zakupach wrociłyśmy do A., gdzie zostawiłam samochód. Chciałam jej oddać abayę, ale stwierdziła, mam ją sobie zostawić, bo dla niej i tak jest za długa. Dodatkowo dała mi jeszcze dwie chusty, znacznie mniej śliskie i przez to łatwiejsze do wiązania. No to mam arabski strój. Może kiedyś zacznę w nim chodzić do pracy. Albo na zakupy, bo w klimatyzowanych mallach jest strasznie zimno.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz