piątek, 29 lipca 2011

9 miesięcy


Minęło dziewięć miesięcy mojego pobytu w ZEA. Czas na kolejne podsumowanie.
Według badań naukowych, każdy emigrant przechodzi przez kilka charakterystycznych etapów. Najpierw jest faza przygotowania, jeszcze przed wyjazdem z kraju. Pierwsze miesiące za granicą to faza ekscytacji, „podróży poślubnej“, ponieważ wyjeżdża się z nadzieją na pozytywną zmianę w życiu. Nowa praca, szukanie i urządzanie mieszkania, układanie życia codziennego, poznawanie miasta. U mnie ta faza trwała siedem miesięcy, do pierwszej podróży do domu i jeszcze później do wizyty przyjacioł z Australii i mojego krótkiego wypadu do Turcji.
Na początku maja myślałam, że wszystkie elementy życia tutaj zaczynają się układać. Okazało się, że jednak nie. Do tego doszedł problem, o którym może zdecyduję się napisać, jak już się pozytywnie skończy, ku przestrodze. I zaczęła się faza załamania. To najtrudniejszy według naukowców etap, gdy człowiek oswoi się z nowym miejscem i wpada w szpony szoku kulturowego, gdy zaczyna tęsknić za rodziną i przyjaciółmi, gdy praca i warunki życia nie są takie, jakie by się chciało, a w otoczeniu czuje się obco i myśli się o powrocie do kraju. Moja faza załamania nie jest tak głęboka. Mam internet i skype, bez którego bym nie wytrzymała. Przyjaciele z Polski co prawda się prawie nie odzywają, ale to też trochę moja wina, bo co z oczu... Może powinnam częściej inicjować korespondencję. Praca jest ok, co prawda trochę się pogorszyła przez nowy grafik, ale nadal przynosi satysfakcję (chociaż ruch nieco zmalał). W mieszkaniu popękały ściany, bo budynek „siada“ i miałam remont, po którym pęknięcia pojawiły się ponownie... ale widok z okna nadal jest bezcenny. Co prawda trochę żałuję, że wyprowadziłam się z Mirdifu. Tam mieszka większość przyjaciół z pracy, można się spotkać i wypić drinka, a później pieszo wrocić do mieszkania. Jest Starbucks i Caribou Cafe; na zakupy spożywcze można pójść do Spinney’s, nie trzeba wyciągać samochodu. Ale z drugiej strony mieszkania tam są droższe, do tego kilkuletnie, a więc używane. I dochodzi hałas samolotów, o którym przypomniałam sobie, jak ostatnio nocowałam u A.
Za to zacząli drażnić mnie ludzie, nie mogę patrzeć na mężczyzn w tradycyjnych strojach. Na każdym kroku widać ich pogardę dla expatów, wynikającą z rozpuszczenia, bo myślą, że mogą mieć wszystko co chcą, państwo wiele rzeczy daje im za darmo, do tego często są zatrudniani w charakterze „martwych dusz“ i dostają pensję bez chodzenia do pracy, bo zagraniczne firmy muszą zatrudniać Emiratczyków. Do tego brak jakiejkolwiek kultury jazdy, zarówno wśród Arabów jak i przybyszy z Azji, temat, którego w ogóle nie chcę poruszać, żeby nie przyciagać jeszcze wiecej negatywnej energii. Język arabski mnie odrzuca; do niedawna na „dzień dobry“ po arabsku, wypowiadane przez pilotów, próbowałam odpowiadać tak samo – teraz uparcie odpowiadam po angielsku.
Nie chcę wracać do Polski. Ale tutaj też nie chcę zostać. Zaczynam szukać pracy w Europie. Za chwilę będę mieć rok doświadczenia do cv.

1 komentarz:

  1. Depresja poporodowa ( 9 miesięcy!) nie trwa długo, wiem, bo przechodziłam. A nie nauczyłabyś się tego wszystkiego na naszym, póki co gasnącym, lotnisku. Kosmetyczne zabiegi lokalnych władz nie sprawią, że będzie 6 mln paxów i kolejka samolotów, które tutaj budzą sensację wśród spotterów i moją ciekawość, gdy słyszę silniki w chmurach.

    OdpowiedzUsuń