piątek, 22 kwietnia 2011

Lot do domu


Ostatni dyżur przed urlopem skończyłam o 5:45 rano. Pospałam do południa, później pojechałam do Mirdifu, żeby zrobić ostatnie zakupy, umyć samochód (wytrzymałam z bokami brudnymi po ostatniej burzy) i zawieźć moje dwie rośliny, które dostałam na „parapetówę”, do kontrolera O. Jego dziewczyna zgodziła się zaopiekować nimi podczas mojej 3-tygodniowej nieobecności.

Po powrocie zabrałam się za pakowanie, obiad, a później próbowałam się przespać – bezskutecznie. O 23 zamówiłam taksówkę, która zjawiła się po 15 minutach. Za kurs na lotnisko zapłaciłam 45 aed. Odprawiłam się (z jakiegoś powodu nie mogłam tego zrobić przez Internet), przeszłam się po strefie wolnocłowej i o 2 w nocy wyleciałam z Dubaju do Wiednia. Boeing 767 Austrian Airlines sprawiał wrażenie wysłużonego. Miejsca mało, entertainment system kiepski (ale działał, w przeciwieństwie do ostatniego razu), niby była mapa i widok z kamery na kadłubie, ale wyłączyli je na start i lądowanie. Za to personel pokładowy zachowywał się cicho, w trakcie całego nocnego lotu światła były przygaszone, nawet w czasie posiłków; nie zaserwowali pasażerom ostrej pobudki jak to zwykle robią np. w Air France. Dlatego udało mi się, mimo dużych turbulencji, przekimać ze trzy godziny.

Przed 6 rano wylądowaliśmy w Wiedniu. Poprzednia noc w Dubaju była bardzo ciepła, ok. 30 stopni. Stolica Austrii przywitała słońcem, ale temperaturą +3… Samolot do Warszawy miałam o 12:50, więc pojechałam do centrum miasta. Zarówno na stronie internetowej lotniska, jak i w terminalu, promuje się połączenie CAT (City Airport Train) – 16 minut, bez przystanków, za jedyne 10 Euro w jedną stronę. A wystarczy się rozejrzeć i przejść na drugi peron, żeby dojechać do miasta kolejką (S-Bahn) w 24 minuty, za 3,60. W pociągu z trudem udało mi się nie zasnąć. Widoki zielonych pól po drodze stanowiły miłą odmianę od żółtego piasku pustyni, przez którą jadę do pracy.

W cztery godziny złaziłam centrum Wiednia, od parku miejskiego, przez starówkę z katedrą św. Szczepana, pałac Hofburg, parlament, ratusz, kościół wotywny, z powrotem pod katedrę. Myślałam, że nogi tam zostawię ;) Do stacji Wien Mitte, z której odchodzi pociąg na lotnisko, dojechałam dwa przystanki metrem.

Niechcący przeszmuglowałam wodę do samolotu. Po prostu w Wiedniu kupiłam półlitrową butelkę wody gazowanej i zapomniałam ją dopić przed przejściem przez kontrolę bezpieczeństwa. Przeskanowali mi plecak dwa razy, po czym pani wzięła go na bok i pytając, czy mam w nim płyny, wyjęła spod lady pusty plastikowy woreczek. Ja na to, że wszystko jest w woreczku – wyciągnęłam go z plecaka i pokazałam. „Ok., ale następnym razem wyjmij go przed kontrolą”. Dopiero czekając na wpuszczenie do samolotu przypomniałam sobie, że mam jeszcze w plecaku butelkę z wodą…

Lot do Warszawy, Fokkerem 70, trwał godzinę. Po drodze widać było ośnieżone szczyty Tatr. Na Okęciu odebrałam walizkę i odprawiłam się na lot do Bydgoszczy. Samolot był opóźniony, ale zamiast ATRa 42 podstawili dopiero co wycofanego z floty Embraera 145. Lot był wyjątkowo krótki, wyglądało jakby pilot bardzo się spieszył. Na lotnisku ta sama mała płyta postojowa, dwa samolociki, śmigłowiec... prawie nic się nie zmieniło :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz