sobota, 30 października 2010

29.10.2010. Początek

Zaczęło się wczoraj, 28go, podróżą pociągiem do Warszawy, dźwiganiem dwóch waliz po schodach z Centralnego. Większa, jak się okazało, miała 22,3 kg. Waga mniejszej, podręcznej, też przekraczała przepisowe 8 kg. Plus torebka. Autobusem do hetelu Courtyard by Mariott an Okęciu, który oferował „one minute deal“ z king size bed i śniadaniem za jedyne 250 zł. Później już tylko zaciągnąć walizy z parkingu przed hotelem windami i po korytarzach do pokoju i spać.

Właściwie to zaczęło się rok temu, też w październiku... Facebook, grupa dla kontrolerów z całego świata, dyskusja o tym, gdzie oferują zatrudnienie, post S. z ZEA sprzed kilku miesięcy. Napisałam do niej. Odpowiedziała, że w tym roku mają chyba komplet, ale podała namiar do faceta od rekrutacji. Wysłałam cv. Adres email nie zadziałał. Podała mi drugi. Tym razem poszło. Odpowiedź przyszła w maju. Facet poprosił o przesłanie wszystkich licencji i elpaca. W lipcu napisał, że moje papiery zostały zaaprobowane przez tamtejszy urząd lotnictwa. Przesłał szczegóły zatrudnienia, wyraził chęć rozmowy telefonicznej, po czym... wyjechał na 6-tygodniowy urlop. I znów S. dała namiar do jego zastępcy. Po dwóch rozmowach z A., nie kwalifikacyjnych, raczej w celu omówienia warunków kontraktu i po (w końcu) jednej rozmowie z D., padł termin końca października jako daty wylotu. W międzyczasie o kontrakcie trzeba było poinformować Adriana oraz szefostwo. Adrian przyjął wieść po męsku, zawiózł do Warszawy prośbę o urlop bezpłatny (odpowiedź: damy jej szansę, może jej się nie spodoba i wróci). Kontrakt przyszedł mailem, bilet i wiza kurierem, na kilka dni przed wylotem.

Piątek rano, budzik o 7.30, prysznic, bardzo obfite śniadanie w hotelu, i spacerek z walichami na terminal. Na dworze podnosząca się poranna mgła, kilka stopni na plusie. Pani w check-inie nie zareagowała na bagaż przekraczający limit wagowy, ani na „Annakarolina“ na boardingu (jakiś Arab spisał tak z paszportu przy wystawianiu biletu). Kontrola bezpieczeństwa, chwila na telefon i darmowy internet od ING, boarding, o 11:37 start A319 linii Austrian do Wiednia. Na pokładzie do wyboru – czekoladka Milkyway lub jabłko. I napoje. Samolot w połowie pusty. Po godzinie lotu widok na zamglony Wiedeń i Alpami w tle, na lotnisku słońce i +9 stopni. Terminal niewielki (pojęcie względne), bez ruchomych chodników, przejście do strefy non-Schengen z kontrolą paszportową zajęło z 10 minut. Jak się okazało, też mają bezpłatny internet. Boarding – pełno pchających się ruskich, nie rozumiejących, że na początku zapraszani są pasażerowie z tylnych rzędów. Samolot pełen, miejsca do siedzenia jakoś mało, na szczęście to tylko 5 godzin lotu. Entertainment system niby jest, ekraniki we wszystkich fotelach... niestety nie wszystkie działają. Mój też nie. Jako rekompensatę dostaję płytę cd z austriackim jazzem L Wyjątkowo smaczny obiad (zapiekany makaron z serem , pieczarkami i wędliną z indyka). Nudy, nudy, lot na wschód, przez Morze Czarne z ominięciem Turcji, chmury, ciemno, przez Iran (bezchmurnie) Zatokę Perską (na koniec lotu kanapka z niewiadomo czym), nad Dubajem (z mojego okna widok na Sharjah i Ajman), zakręt i lądowanie (21:17) od strony lądu. Długie kołowanie, stanowisko nie pod głównym terminalem tylko gdzieś przy cargo. Autobus do terminala. Przejście do hali ze stanowiskami odprawy paszportowej. Z 15 czynnych stanowisk, przy każdym Arab w tradycyjnym białym stroju z chustą na głowie i twarzą wyrażającą coś między znudzeniem a odrazą. Do każdego stanowiska osobna kolejka. Pomysł amerykański z jedną kolejką do wszystkich stanowisk oraz znacznie bardziej mi się podoba. A zwłaszcza to, że zanim się stanie w kolejce, ktoś sprawdza ci papiery i mówi, pokazuje gdzie iść... Po 20 minutach stania, po dojściu do okienka dowiaduję się, że trzeba było wcześniej pójść piętro niżej, na skan siatkówki! Ok, schodami w dół, kilka stanowisk, kolejki jak cholera, pani z napisem „Can I help you?“ na koszulce pokazuje mi kolejkę „Tylko dla kobiet“. Kolejne 20 minut, z próbującymi się przepchnąć ruskimi i hinduskami. Wreszcie, zezowaty urzędnik, z niemiłym półuśmiechem, zrobił skan oka i przybił na wizie pieczątkę, więc można wrócić do kolejki na górze. Tym razem nieco krócej (15 minut?), kolejny niezadowolony pogranicznik przejrzał paszport, wbił pieczątki, później skan bagażu podręcznego pod kątem celnym (bez kolejki!) i można iść po bagaż. Walizka już dawno stała zdjęta z taśmociągu, razem z grupą innych (uff, nie jestem ostatnia J , a wychodzę po ponad półtorej godziny od lądowania). W hali przylotów szybka wymiana na początek 20 Euro po 4,89 na ichnią walutę. Przed halą duszne powietrze, 30 stopni na plusie, i tłum czekających. Po chwili znalazłam kierowcę z hotelu Quamardeen. Poszliśmy do białej terenówki, dostałam mokry ręcznik do odświeżenia i wodę mineralną. Dojazd do hotelu zajął z 10-15 minut. Autostradą, po obu stronach której stoją nowoczesne wieżowce. Po drodze minęliśmy Dubai Mall. Blisko niego widać było dolne piętra wieży Burj Khalifa. I już podjazd hotelu. Boy zajął się walizkami, dostałam kartę do pokoju i windą na górę. W pokoju połączenie nowoczesności (łazienka za szybą, obok łóżka) z koronkowymi ozdobami na ścianach. Przewodowy darmowy internet. Gniazdka na 3 bolce, chyba brytyjskie. Oby nie wszędzie były takie, bo będę musiała kupić więcej przejściówek. Z ciekawostek – w szafie cennik pokoi. Moja firma ma ogromny upust, normalna cena za noc w tym pokoju to 2150 ichnich (1.700 PLN!!!). Po krótkiej rozmowie z mama na skypie (niestety pisanej, jakość połączenia głosowego beznadziejna) i chwili na obejrzenie wiadomości na CNN (ładunek wybuchowy w paczce z Jemenu), o 1 w nocy (23 czasu polskiego) idę spać.

A319 na Okęciu przed startem do Wiednia
Zamglony Wiedeń, w tle Alpy
Wiedeń
Lotnisko w Wiedniu
Lotnisko w Wiedniu


Pokój w hotelu Qamardeen


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz